sobota, 12 grudnia 2015

Rozdział 30 ,,Zniszczę was''

                 ,,Najgorszym więzieniem jest przeszłość''
Paulo Coelho 

                Nie wyglądało to dobrze. Po co, aż tu za nią przyjechał. Czy nie wystarczy mu już jedno zniszczone miasto. Laurel jako jedyna została wpuszczona na miejsce zbrodni. Co nie podobało się nikomu z miasta. I tak już wie więcej niż powinna.
- Poproszę żeby przydzieli ci do tej sprawy.- powiedział mężczyzna zbierając swoje rzeczy.- Mam nadzieję, że nie skończy się to tak jak siedem lat temu.
Helena szła przy nich w ciszy. Uważnie przysłuchując się ich wymianie zdań, z której nie mogła nic zrozumieć.
Natomiast Laurel myślała jak zająć, czymś swoją przyjaciółkę widząc, że Jake chce jej coś powiedzieć.
W trójkę podeszli do czarnego terenowego auta z przyciemnionymi szybami. Jake rzucił swoją marynarkę na tylne siedzenie auta, na których brunetka dostrzegła tylko stertę papierów i pudełko pizzy.
- Laurel musimy już iść.- powiedziała chcąc ją odciągnąć od tej sprawy.- Nie chcę znowu siedzieć w biurze do północy.
             Czuła jak jej zielone oczy przenikają jej dusze. Nie lubi, gdy córka kapitana policji angażuje się w sprawy, o których nikt w mieście nie ma pojęcia.
Najpierw wyjechała do Gotham, z którego nie wróciła już taka sama, a teraz to.
- I tak dzisiaj mamy tylko przeglądać akta.-rzekła w odpowiedzi, a jej źrenice się rozszerzyły. - O BOŻE NA ŚMIERĆ ZAPOMNIAŁAM! Zapomniałam zabrać akta z archiwum i w papierach mamy luki.
Ciemnowłosej chciało się śmiać, ale się powstrzymała. Wpatrywała się w przerażoną zielonooką.
- Heleno pójdziesz do biura.- powiedziała odwracając się w jego stronę. - Jake podwieziesz mnie?
Mężczyzna czując podejrzliwe spojrzenie spojrzenie przez chwilę się wahał po czym przytaknął nie odzywając się ani słowem.
           Z ciemnych chmur, które już od dłuższego czasu straszyły mieszkańców zaczął padać deszcz.
Laurel przytuliła Helenę na dowiedzenia. Nie wsiedli od razu do auta obserwowali jak idzie w deszczu.
- Mógłby ją, któryś z agentów zawieść.- powiedział otwierając jej drzwi.- A tak poza tym świetnie grałaś.
Szatynka rozsiadła się wygodnie na ciemnej tapicerce. Wzdychając. Nie tak to miało wyglądać.
- Co masz?- spytała unikając jego spojrzenia.
- Znaleźliśmy jego kryjówkę. -rzekł, a w jego głosie dało się wyczuć nutkę bólu. - Byłem z moim oddziałem w drodze, gdy zatrzymała mnie pewna poćwiartowana kobieta. On nie działa sam. Ma swoje pionki.
Dalszą drogę przejechali w milczeniu. Laurel obserwowała przez przyciemniane szyby mijających ich ludzi na szczęście oni nie mogli jej dostrzec.
Nie podobało jej się natomiast to, że w bocznym lusterku cały czas wiedziała samochód podobny do tego, którym Diggle się porusza na patrolach, tylko ten nie ma lewych tablic rejestracyjnych.
- Spokojnie zgubimy go.- powiedział przerywając głuchą ciszę.
Szatynka nie mogła już się na niczym innym skupić. Wpatrywała się tylko w czarny samochód jadący za nimi. Z jednej strony obawiała się, że go jednak nie zgubią, a z drugiej odwróciła myśli od tego całego zamieszania.
Nagle niebieski garbus zajechał oczom Olivera drogę  i nie mógł go wyminąć
***
            Na miejscu powinny być tylko trzy osoby, a praktycznie nie można było przejść. Służby specjalne już rozłożyły swój sprzęt.
- Co tu się dzieje ?- spytał Jake pierwszy wysiadając z auta.
- Sami zobaczcie.- odpowiedziała jednak kobieta, która zabezpieczała zakrwawiony nóż.
Laurel stara się nie zwracać na siebie uwagę, ale na nic jej się to zdało. Czuła na sobie spojrzenie każdej osoby obok, której przechodziła.
Budynek, w którym się ukrył był przeznaczony do rozróbki. Wybite  szyby, dziury w ścinach na każdym kroku. I jeszcze panujący w pomieszczeniach smród.
- Mam nadzieję,że nie jesteście przewrażliwieni.- powiedział mężczyzna stojący w progu.
Laurel weszła pierwsza. Widok, który zobaczyła nie spowodował u niej odruchów wymiotnych czy coś w tym rodzaju. Patrzyła na trzy ciała wiszące. Ich oczy były wypalone, a na klatkach mieli wyryte  nożem litery, które układały się w wyrazy ,, Zniszczę was.''

środa, 4 listopada 2015

Rozdział 29 ,,Ofiara''

,,Ofiary często pociągają za sobą ratowników''
Stefan Zweig

          Laurel nie mogła nawet spokojnie odpocząć, odreagować po nocnych wydarzeniach, ponieważ już rano w wiadomościach huczało o morderstwie dziesięciolecia. 
- Zamierzasz sprawdzić tą sprawę? - spytał Ted nakładając im jajecznice.
Pani adwokat miała już na sobie czarne spodnie i fioletową bluzkę, a żakiet powiesiła na drewnianym stołku.
- Tak. Choć na razie jestem od wszystkiego odsunięta, ale nie podoba mi się to w jaki sposób media przekazały to światu.- powiedziała przypominając  sobie sprawę sprzed lat.
Nie zamierzała też się tam spieszyć, bo pewnie najpierw i tak dostanie kazanie od taty i przełożonego,  a po minie Heleny wnioskuje, że nie uśmiecha jej się bić.
Ciemnowłosa powoli popijała kawę. Przysłuchując się wiadomością w ciszy. Miała zamiar dzisiaj odpoczywać, ubrana, w granatowe jeans i niebieską koszule naszykowała, już sobie gry.
- Idę z wami.- powiedział Ted niszcząc wszystkie jej wykręty.- Kolejny przechodni, który będzie utrudniał prace policji.
***
             Na miejscu zdarzenia  było już pełno ludzi, którzy szeptali między sobą. Od czasu do czasu padała nazwa Arrow. Laurel podeszła bliżej taśmy policyjnej przy, której stała większość policjantów. W tym tłumie zdołała odnaleźć swojego tatę i siostrę, na których twarzach malowała się frustracja i zaniepokojenie.
- Przejęli waszą sprawę. - zorientowała się szatynka,  gdy nieopodal ich zobaczyła wściekłego prokuratora.
- Tak i nikogo nie wpuszczają na miejsce zbrodni.- wyjaśnił jej tata.
Helena, która szła przy niej jak cień jęknęła zauważając błysk w oku Laurel.
Obie nie zdawały sobie sprawy z tego, że były uważnie monitorowane przez Olivera i jego przyjaciela.
Szatynka nie zważając na błagalną minę koleżanki podeszła bliżej taśmy policyjnej i zaczepiła jednego z agentów.
           Helena nawet nie odważyła się podejść bliżej. Miała nadzieję, że zrobi to jej rodzina, ale ona postanowiła zniknąć w tłumie. Przez chwilę stała, sama rozglądając się dookoła w poszukiwaniu Teda, ale Wildcat zapadł się pod ziemie. Nie mając dużego  wyboru podeszła do Laurel, która zdążyła już wkurzyć mężczyznę do czerwoności.
- Laurel choć stąd.- powiedziała starając się ja odciągnąć.- Za chwile zacznie padać, a my nie mamy parasolek.
W rzeczy samej. Powoli zbliżała się zima i na nic się nie zapowiadało, że choć trochę się rozpogodzi od paru tygodni. Niebo jest cały czas zachmurzone. Na drzewach nie ma już ani jednego liścia. Zamiast tego walają się pod butami przechodniów.
          Coraz większa ilość osób zwracała na nich uwagę sprawiając, że Helena miała ochotę zapaść się pod ziemię. Nawet agenci zaczęli podnosić głowy. Ci sami, którzy zachowywali się jak roboty.
- Junior!!! Daj jej przejść, bo cofną cię znowu do kursów.- na twarzy Laurel w kilka sekund pojawił się uśmiech zwycięstwa.- Rozmawiasz z Dinah Lance. TĄ DINAH !
Zaskoczony chłopak wydusił z siebie niezrozumiałe słowa przeprosin i przytrzymał im taśmę, gdy przechodziły na miejsce zbrodni. Po śladach krwi widać było, że ciało została zawleczone na tą ulicę.
- Jesteś w ich stronach znana.- powiedziała brunetka. - Czy on się ciebie bał?
- Zdawało Ci się.- rzekła idąc w stronę ciała.
Mężczyzna, który je oglądał wstał prezentując się w pełnej okazałości. Był dobrze zbudowany. Miał jasne, brązowe włosy i migdałowe oczy.
- I kto w końcu postawił tu nogę?- spytała, Laurel uśmiechając się.Ten co tak się zarzekał, że nigdy nie znajdzie się w Starling City.
Strzepnął ze swojego ciemnego garnituru kurz przy okazji podając szatynce rękawiczki.
- Pani prokurator zamknie buzi i przyjrzy się ofierze, albo reszta dowie się prawdy.- odgryzł się budząc w bohaterce ciekawość. - W końcu zwolnisz pół urzędu prokuratora.
Laurel wywróciła tylko oczami i klękła przy martwej kobiecie, której dłonie i nogi zostały odcięte. Włosy miała ubabrane we własnej krwi, a na szyi znajdowały się ślady duszenia. Dziewczyna miała blond włosy i niebieskie oczy. Ewidentnie ktoś oblał ją żrącym kwasem. Kobieta uważnie przyjrzała się, jej dłoniom obracając w rękach. Aż w końcu poczuła pod palcami. Wybrzuszenie. Ktoś na jej skórze  nożem narysował skorpiona.
- Nie miała żadnych szans.- powiedziała w końcu.- Gdyby ktoś chciał ją ratować skończyłby podobnie. Teraz rozumiem dlaczego to was przysłali.
***
            Kapitan Lance chciał odciągnąć swoją starszą córkę od tej sprawy, ale obiecał coś młodszej. Odchodząc z miejsca zdarzenia nie spuszczał jej z oczu.

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 28 ,,Utrata''

              "...Strata przyjaciela jest jak strata kawałka serca..."
       

               Ta  noc miała być jedną ze spokojniejszych wieczorów dla Team Arrow. Felicity czekała na Olivera w domu, a Thea i Roy wybrali się do kina.  Zielony łucznik zgarniał dzisiaj ze swoim przyjacielem tylko gangi młodzieży, której się nudziło. Ich spokój przerwały syreny policyjne, które rozświetliły ulice Starling City nad ranem. Sprawiły, że z domów wyszli ciekawscy ludzie.
Kiedy Oliver zjawił się, w bloku Laurel policja już tam była. Zabezpieczała ślady i przesłuchiwała jego dwie byłe dziewczyny.
             Przebrał się w biały podkoszulek i czarną skórzaną kurtkę oraz jeans szybciej niż Flash wstaje rano z łóżka.
Jeszcze nie wiedział o co tak naprawdę chodzi, ale gdy zauważył trzy charakterystyczne strzały w jego sercu pojawił się chłód jakiego doznał w Hong Kongu.
Mieszkanie było staranie zabezpieczane. Stał,w korytarzu zdezorientowany nie wiedząc,co powinien zrobić.
          Po chwili jednak Laurel i Helena wyszły z domu z dwiema torbami.
- Hej.-powiedział podchodząc do nich niepewnie.- Co się stało?
Szatynka patrzała na niego wrogo, a Helena była zbyt roztrzęsiona. Paplała coś od rzeczy.
- Musicie gdzieś przenocować.- rzekł chcąc dotrzeć do swojej przyjaciółki.
- Ted nas przenocuje. - powiedziała oschle.-Tata też chciał, ale odmówiłam.
Nie dała mu nawet powiedzieć słowa. Wyminęła go szybko idąc w stronę swojego przyjaciela. Podejrzewał, że tak się zachowa. Nie znosi jak ktoś unosi się bez powodu, a jeszcze bardziej jak robi to Oliver.
***
              Mieszkanie Teda było niewiele mniejsze od Laurel i podobnie rozmieszczone.
- Czemu mnie nie dziwi, że twój salon jest w barwach czerwono-czarnych?- powiedziała szatynka rozglądając się po mieszkaniu.
Teda i Helene niepokoił jej spokój i optymistyczny humor.
- Ja śpię tu na kanapie.-zakomunikował Ted.- Heleno ty jak zwykle w moim pokoju gościnnym, a ty Laurel w moim pokoju.
Hunterss jak małe dziecko pobiegła do dobrze jej znanego pokoju. Zostawiając ich samych.
- Czy ona przypadkiem nie....- zaczął bokser.
- Tak.- przerwała mu krótko Laurel.- Jestem wykończona, a zostały mi tylko dwie godziny snu, więc dobranoc.
            Córka kapitana policji unikała wzroku każdego, nawet własnych przyjaciół, którzy się o nią martwili. Unikała też rozmów. Teraz żałuje, że nie dokończyła tej sprawy osiem lat temu.
Gdy już znalazła się w pokoju Teda zamknęła jasne drzwi, o które się oparła. Jej oddech był spokojny, ale cała drżała. Wyciągnęła z kieszeni pogniecioną kartkę, która była ubabrana zeschniętą krwią. Jeszcze raz spojrzała na widniejące na niej nazwiska nim poszła się umyć.
***
         Oliver wpadł do kryjówki z impetem. Na szczęście był w niej tylko John. Jasnowłosy musiał znaleźć szybko jakiś worek treningowy. Zrzucił wszystkie strzały ze stołu.
-  A nie mówiłem.- powiedział John klepiąc go po ramieniu.

Nie zdążył odtrącić jego ręki, ponieważ czarnoskóry szybko ją zabrał i oddalił się od niego. Pozostawiając Queena z samym sobą.
***
         Wszyscy byli tak pochłonięci atakiem na panią adwokat, że zapomnieli o innych, którzy na nich liczyli i których zawiedli, a konsekwencję tego dotkną każdego, ponieważ nic nie dzieje  się bez przyczyny i niektóre rzeczy zostały z góry założone.

sobota, 17 października 2015

Rozdział 27 ,,Trzy strzały zwane ostrzeżeniem''

,,Zawsze można zrobić coś mocniejszego.''


              Helenie nie podobał się pomysł Laurel. Obie teraz stały na dworze drżąc z zimna. W momencie, gdy większość mieszkańców spokojnie sobie spała w ciepłych łóżkach.
- Nie musiałaś tutaj ze mną przychodzić.- powiedziała Laurel chowając dłonie do kurtki.-Poradziłabym sobie.
Brunetka spojrzała na nią surowym wzrokiem. Chodząc w kółku coraz bardziej marzyła o walce, a tu może dojść do niezłej wymiany zdań, a może i ciosów.
- Masz szczęście, że nie powiedziałam nic Ted'owi.- czekała na jej reakcję, ale ona zachowała kamienną twarz.- Mogłam też powiedzieć Oliver'owi.
 I nic. Żadnej reakcji. W oddali słychać było też pociągi.
- Przyprowadziłaś ją żebym miała na kimś się wyżywać.- powiedziała wychodząc mroku nocy. Miała na sobie czarną skórzaną kurtkę, niebieską koszulkę i ciemne spodnie.
- Miejmy to już za sobą.- powiedziała Laurel.- Po co ci te informacje ? I w co wpakowała się moja siostra?
                 Ciemnowłosa uśmiechnęła się pod nosem. Mierząc Helene badawczym wzrokiem.
- Musi pozbyć się niewinnych osób.- jej głos był za spokojny.- Osób, które walczą z korupcją i bronią innych. Ten łajdak wie od kogo ma broń. Po pięć z każdego miasta na tej półkuli ziemi. Che to osobę zastraszyć by jej nie dał.
Helena wraz z Laurel przysłuchiwała się temu z uwagą o coś im w tej historii nie pasowało. a Nyssa bez słowa sobie od nich odeszła. Musiały iść za nią do auta.
- Pochodzisz z Ligi zabójców.- zaczęła Helena.- Powinnaś się cieszyć z tego, że się do was upodobnia.
- Nie chce by jej serce opętał mrok.- rzekła spoglądając na Laurel znacząco.
-Nie musimy go szukać. Wiem który jego człowiek ma sprzedać jej   broń.- odezwała się w końcu.- Znajdziemy go na wybrzeżach miasta.
Wojowniczki  spoglądały na nią niepewnie, ale ostatecznie weszły do auta i pojechały.
***
            W klubie panował hałas. Przed wejściem spotkały parę zakochanych w sobie ludzi z alkoholem.
- Będziesz wiedziała, który to?- spytała Nyssa idąc z nią ramie w ramie odganiając tłum.
- Tak.- odpowiedziała wyciągając z kieszeni spodni szkic.- To on.
- Jak do tego doszłaś?- zapytała Helena.
- Powiem wam jak wróciły.- rzekła przeciskając się przez tłum tańczących, aż w końcu doszły do loży vipów.
           Oczywiście weszły bez pytania, a panowie grali w pokera.  Ten, którego szukały siedział na środku w białym garniturze i czarnej koszuli.  - W czym możemy pięknym panią pomóc? - spytał jeden z chytrym uśmiechem.
- Tylko w jednej rzeczy.- powiedział Nyssa podchodząc do jej celu z zdjęciem Sary.- Nie sprzedaż jej broni.
Wyciągnął cygaro z ust i spojrzał na Laurel, która w mgnieniu oka pojawiła się przy córce Demona.
- Nie mogę spełnić tej prośby.- powiedział wracając do gry.
Szatynka położyła rękę na ramieniu Nyssa'y,  a sama podeszła bliżej do niego chwyciła najbliższą szklankę i wylała jej zawartość na niego.
- Moja koleżanka o coś poprosiła.- powiedziała, gdy wszyscy wstali.
           Nikt nie zdążył już czegokolwiek powiedzieć, bo jeden goryl rzucił się na ciemnowłosą i skończył z sztyletem w brzuchu. Kolejny rzucił się na Laurel, a ta rozbiła mu kolejną szklankę na głowie i popchnęła na bar. Helena walczyła w drzwiach. Paru wyleciało przez szybę na pierwsze piętro gdzie bawili się inni. Jeden zamachnął się na Laurel z nożem robiąc jej  ranę ciętą na ręce. Wściekła wygięła mi rękę z nożem tak, że go upuścił. Kapnęłam tam gdzie najbardziej bali i zdzieliła pięścią. Żaden z ochroniarzy nie przyszedł, więc takie bójki są tu na porządku dziennym. W końcu w loży przytomne pozostały tylko cztery osoby.
- To chyba się dogadaliśmy.- powiedziała Nyssa.- W przeciwnym razie wrócimy tu i gorszy los spotka ciebie.


***
           Laurel wraz z Nyssa'ą i Heleną wróciły miasta nad ranem, gdy powoli słońce przeganiało noc. Miały parę drobnych zadrapań niezagrażających życiu. Na ich twarzach malował się blady uśmiech, który znikał z każdym krokiem do mieszkania.
- Co tu się stało?- spytała Helena widząc wyważone drzwi.
Córka kapitana policji nic nie odpowiedziała tylko weszła do domu, który wyglądał gorzej niż po imprezie Olivera i Tommy'ego. Wszystko było powywalane z półek. Mała ława była połamana, a sofa przedziurawiona w paru miejscach. Naczynia były potrzaskane  w kuchni, a stół i porę szafek zniszczony. Na ścianach ktoś wymalował niezrozumiałe znaki do córki demona i Heleny. Tylko Laurel wiedziała co one oznaczają. Wolała nie sprawdzać jak wyglądają ich pokoje.
- Na ziemie!- krzyknęła Dinah robiąc to samo.
Dzięki temu uchroniły się przed trzema czarnymi strzałami, które wbiły się w ścianę. '

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 26 ,,Córka Demona''

             

,,Żaden człowiek nie jest w stanie wczuć się w naszą sytuację, żaden też nie potrafi udzielić nam skutecznej pomocy.''
Mikołaj Gogol 


           Oliver i Laurel unikali siebie jak ognia. Zupełnie tak samo  jak wtedy, gdy Oliver wrócił z wyspy. Przyjaciele przyglądali się temu se współczuciem, a zarazem z rozbawieniem. Z tej całej sytuacji chyba tylko dwie osoby były zadowolone. Kapitan Lance i osoba, która szczerze pragnęła ją zniszczyć.
Helena popijała, sobie ciepłą herbatę na blacie czytając, gazetę,gdy Laurel wleciała do domu przemoczona. W czarnej bluzie dresowej i szarych spodniach dresowych.
- Nie odpuszcza ci co.- rzekła Helena wodząc za nią wzrokiem.
- No i o to chodzi.- powiedziała szybko lecąc pod ciepły prysznic.
Ubrania  do pracy miała już wyszykowane, więc tylko pozostało jej w nie się ubrać.
Ciemne niebieskie spodnie z lekkim połyskiem leżały na łóżku, a obok nich leżała biała bluzka i żakiet do kompletu.
              Kiedy Laurel wyszła, z pokoju Helena czekała na nią przy drzwiach z jej czarnym płaszczem i torebką.
- Jest jeden plus, gdy nie dają ci spraw.- powiedziała ze śmiechem.-Nie musimy tyle rzeczy taszczyć.
Szatynka uśmiechnęła się pod nosem, ale pragnęła wrócić na sale sądowe. Teraz jej wszystkich klientów przejmowali inni, a tym co bardzo zależało na Dinah oferowano zniżki.
Po drodze do wzięły sobie na wynos ciepłą czekoladę.
- Długo zamierzasz nie odzywać się do Olivera?- spytała nagle Helena.
- Dopóki mnie nie przeprosi.- odpowiedziała sprawdzając godzinę w telefonie.- Mam prawo ułożyć sobie życie, a po drugie Ted to tylko mój przyjaciel. Nie powinien tak na niego reagować. W każdej chwili ktoś inny może pojawić się w moim .życiu. I co też tak będzie reagować?
Helena nic nie odpowiedziała tylko przytaknęła i skupiła się na swoich fioletowych kozakach. Dziś ubrała się ciepło i praktycznie. Zamierzała się zaszyć w kącie i nikomu nie pokazywać. Choć fioletowy sweter będzie bardzo odbijał się na czarnej ścianie. W kieszeni jej czarnych jeansów za wibrował telefon, gdy spojrzała na monitor jej twarz się rozpromieniła.
                 Laurel spojrzała, na nią ukradkiem uśmiechając się pod nosem. Była duma z tego, że w małej części pomaga odbudować jej życie.
Obie panie były coraz bliżej budynku pracy, więc musiały się skupić i być czujne, bo lubią się tu dziać dziwne rzeczy.
***
              Laurel o mało się nie przewróciła, gdy zobaczyła kto siedzi w jej fotelu, natomiast Helenę zastanawiał fakt jak się tu dostała i czemu nikt jej nie zwrócił uwagi. Szatynka starała się by nie poznała, że jej nagłe pojawienie wzbudziło w niej niepokój. Ciemne, kręcone włosy kobiety okalały jej twarz i opadały na ramiona. Na głowie miała wciąż kapelusz. 
- Witaj Laurel.- powiedziała skupiając swój wzrok na Helenie.
- Co cię do mnie sprowadza Nyssa'o ?- spytała i jak gdyby nigdy nic powiesiła swoje rzeczy na wieszaku. Ciemnowłose wciąż mierzyły się wzrokiem.
- Pragnę z tobą porozmawiać.- rzekła dumie.- W cztery oczy.
Szatynka już raz dostała ostrzeżenie od ojca, aby nigdzie nie chodzić z nią ani nie rozmawiać, ale tak to już bywa w życiu, że rodziców rzadko kiedy się słucha.
- Heleno zostaw nas na chwile.-zwróciła się do Huntress, która próbowała protestować, ale ostatecznie obie obserwowały jak wychodzi.
          Laurel założyła, ręce podchodząc bliżej do córki Demona.
- Potrzebuje pary informacji, które tylko ty potrafisz zdobyć.- powiedziała wstając by podać jak żółtą kartkę, na której widniało nazwisko, którego nie chciała nigdy widzieć.
Chwilę milczała, myśląc co o tym wszystkim sądzić, co robić, ale ostatecznie wygrał zdrowy rozsądek.
- Przykro mi, ale nie mam takich dojść- rzekła wyciągając do niej rękę z kartką.
Długo ją trzymała, a Nyssa tylko wpatrywała się w nią tymi czarnymi oczami z iskrą walki.
- Nie kłam, sprawdziłam cię.- zaczęła ciemnowłosa.- Tylko ciebie się boi.
- To zapewne ciebie też zacznie się bać.- palnęła bez namysłu.- W końcu jesteś córką Demona.
Prychnęła, zmierzając w stronę drzwi.
- Zastanów się nad tym.- powiedziała wychodząc- Wiesz gdzie mnie znaleźć.
            Laurel długo nie rozumiała o co chodzi jej z tym, iż wie gdzie jej szukać. Dopiero, gdy ujrzała  zapiski Nyssa'y na biurku zrozumiała. Od tej chwili Laurel po głowie Laurel chodziło tylko jedno zdanie: ,, Sara pragnie znaleźć kłopoty,tylko ty możesz jej to wybić z głowy".

sobota, 3 października 2015

Rozdział 25 ,,Kłótnia''

                 

,,Gdy już ot­wierasz cząstkę siebie bar­dzo blis­kiej oso­bie, to ona właśnie wte­dy zaczy­na Cię tak bar­dzo ranić.''
                   Laurel miała pecha w szczęściu. Kancelaria adwokacka jak i prokuratura,  w której pracowała narzuciła jej nie dość, że swoją papierkową robotę. To jeszcze jej kolegów. Zmęczona i niewyspana pisała teraz jak lekarz. Niedbale i szybko. Odkąd odkryła brak teczki była nieobecna jej myśli były tylko przy tej sprawie. Już zadzwoniła do kogo trzeba.
- Nie usypiaj.- powiedziała Helena stawiając przed nią gorącą kawę- Co cię tak rozprasza? Jesteś tu prawie dwa tygodnie, a ja nic nie wiem.
Trochę głupio wyszło, ponieważ przegadały całą noc dzień po powrocie. Laurel podniosła głowę znad papierów . Jej wzrok padł na jej przyjaciółkę.
- Pogadamy dzisiaj przy ciepłym kakao.-odpowiedziała popijając kawę- Oj dużo się działo w Gotham.
- Mówisz o mnie?- spytał Clark stając w drzwiach.
Miał na sobie białą koszule i czerwony krawat oraz spodnie od garnituru. Na jego szyi był zawieszony aparat.  Gdzieś podział okulary.
- Clark co ty tu robisz ?- podeszła by uściskać przyjaciela.
- Przybyłem na przeszpiegi.- puścił do niej oczko- A tak na serio przyjechałem na przeszpiegi.
Nie musiał nic więcej mówić wiedziała dokładnie do jakiego tematu go przysłali, ale wiedziała też, że chciał sprawić czy powtórzył się atak.
Helena stała za nią jak cień z założony rękami.
- Heleno to jest Clark.-zwróciła się do niej prawniczka- Clark poznaj Helenę. Idziemy coś zjeść.
              Poszła po swój płaszcz i wypchnęła ich z gabinetu. Na dworze było bardzo zimno, więc na chodnikach prócz nich nie było nikogo. Większość siedziała w ciepłych samochodach, ale i zdarzali się ludzie, którzy poukrywali się między budynkami. Biedni nie mający gdzie się schronić.
- Wszystkim nie zapewnisz dachu nad głową.- powiedział widząc jak wpatruje się w tych ludzi- Bruce cię posłuchał i już im pomaga, ale i tak to za mało.
- Przynajmniej budek powstanie w połowie listopada.- odparła spoglądając na Helenę.
- Tylko w Gotham powstanie.- ciągnął dalej dyskusję- Co z innymi miastami?
Na to pytanie nie mogła odpowiedzieć. Szli wolnym krokiem myśląc już o posiłku. Helena  pisała, na telefonie uważnie przysłuchując się ich wymianie zdań, gdy nagle zadzwonił telefon ciemnowłosego.
- Praca.- powiedział patrząc na ekran- Muszę lecieć.
- Do zobaczenie.- rzuciła za nim Laurel.
- No to idziemy we dwie.- w końcu odezwała się Helena biorąc ją pod depo.
- Wiem, że pisałaś do Teda .- odparła szatynka z uśmiechem.
Mała kawiarenka do, której szli była już nie daleko. Pewnie i tak Clark czułby nie dosyt po cieście, ale one lubiły tam przesiadywać i rozmawiać.
Co prawda była bardzo mała, ale przytulna. Klienci zatapiali się w kremowych fotelach i delektowali smakiem, który rozpływał się w ustach.
                         Usiadły tam gdzie  zwykle. Przy oknie, które sów widok miał skierowany na piękną naturę.
- Muszę znowu zacząć biegać z Tedem.- powiedziała Laurel jak ciemnowłosa opowiedziała o tym jak wkurzają Olivera.
Chwile potem do kawiarenki wszedł Ted.
- Wy naprawdę zapomniałyście.- powiedział ścigając brwi- Miałyście pomóc Queenowi przy przeprowadzce.
Zaskoczone spojrzały na siebie.
***
              W trójkę wpadli do dawnej posiadłości rodziny Queen'ów z rumieńcami na twarzy. Automatycznie wszyscy odwrócili wzrok w ich stronę, a Oliver oderwał się od Felicity. Layla miała już widoczniejszy brzuch, a Diggly uśmiechnął się pod nosem .
- Przepraszam za spóźnienie.- odezwała się pierwsza Helena- Na śmierć zapomniałyśmy, ale jesteśmy i to z dodatkową parą rąk do pomocy.
Twarz Olivera stężała. widząc za nim ciemnowłosego.
- Laurel możesz na słówko? -  spytał pokazując gestem głowy piętro.
           Zaskoczona Laurel poszła za nim do jego dawnego pokoju. W domu nic się nie zmieniło. Wszędzie był kurz, a obrazy były przykryte folią.
- Co on tutaj robi ? - spytał, gdy drzwi zamknęły się z cichy zgrzytem.
- Przypomniał nam o tym i przyszedł pomóc.- powiedziała opanowanym głosem, ale wrzało w niej.
- Nie podoba mi się to, że jest tak blisko ciebie.- ciągnął dalej.
Laurel z każdym kolejnym jego słowem chciała wydrapać mu oczy. Ledwie trzymała nerwy na wodzy. Jej dłonie zacisnęły się w pięści.
- Ty możesz układać sobie życie, A JA NIE MOGĘ.- jej oczy powoli zachodziły, łzami powiedziała to celowo by go dobić, a i tak nic nie było między nią, a Tedem.
- To nie tak.- zaczął Oliver.
- A jak?- w jej głosie dało wyczuć się nienawiść.
Oliver przez długi czas bił się z myślami, ale nie mógł tego powiedzieć na głos.
W końcu szatynka się wkurzyła i miała już wyjść, gdy złapał ją za ramie. Przez dłuższy czas wpatrywali się sobie w oczy, ale po długiej chwili wyrwała się z jego uścisku.
               Kiedy wychodziła z domu czuła na sobie wzrok wszystkich. Roy i Thea zdążyli już przyjść, a Ted trzymał w ręce jakiś karton.
Cały czas w drodze do domu słyszała za sobą ich kroki.

wtorek, 29 września 2015

Rozdział 24

            Czas wzmaga przyjaźń, lecz osłabia miłość
La Bruyere

           W jej sypialni czekały, na nią dwie piękne sukienki znajdujące się na jej łóżku. Jedna była wieczorowa. Długa, czarna, przyozdabiały ją małe diamenciki. Jej talia była stylizowana. Druga sukienka była czerwona do kolan. Delikatnie rozkoszowana. Na sukienkach leżały dwie karteczki. Na jednej pisało: ,, Musisz się u mnie pojawić na balu charytatywnym. Bez wykrętów!"
Na drugiej było tylko ,,dziękuje."
Ktoś pierwszy raz w życiu dał jej prezent bez okazji. Chwilkę wpatrywała się, w nowo nabyte sukienki po czym przebrała się w ciemnie jeans, trampki i kremową bluzkę.
Po drodze do wyjścia zgarnęła z wieszaka czerwony płaszcz i parasolkę.
               Na ulicach miasta panowałam tłoki harmider. Trwały jakieś prace budownicze, które teraz stały, bo dalszą pracę uniemożliwiał im padający deszcz. Wiał nie przyjemy wiatr. Wszyscy piesi przepychali się między sobą chcąc jak najszybciej dość do pracy, domu. Depcząc  innym buty. To tylko mały deszczyk, a zachowują się jakby szła burza stulecia.
W pewnym momencie ktoś wpadł na Laurel całkowicie przewracając.
- Przepraszam.- zaczął się tłumaczyć męski głos- Inni mnie popchnęli. Laurel?
Do tej pory szatynka miała przed swoimi oczami szare niebo. Teraz zasłonił to wszystko Diggle.
- Spokojnie  żyje.-powiedziała przyjmując pomocną dłoń- Ale jak to jest,że zawsze na siebie wpadamy?
John jak zwykle miał na sobie ciemny podkoszulek i skórzaną kurtkę.
- Przeznaczenie-odpowiedział śmiejąc się- Kiedy wróciłaś?
Ludzie mijali ich lekko trącając. Laurel schowała również pod swoim parasolem przyjaciela Olivera.
- Parę minut temu.- wyznała idąc z nim u boku- Chciałam powiedzieć tacie jak i Ollie' mu, że żyje. Nic mi nie jest niepotrzebnie histeryzowali.
Ciemnoskóry spojrzał na nią wymownie. Szukając telefonu.
- To fajnie. Pójdziemy do niego razem.- rzekł zakłopotany, bo rzadko coś zostawiał- Zapomniałem telefonu.
***
               Stanęli w korytarzu firmy. Cali przemoczeni choć szli pod parasolem. Pracownicy firmy patrzeli na nich jak na gorszych od siebie.
- A wiadomo co z Thea?- kontynuowała rozmowę.
- Znalazła się.- powiedział podchodząc do windy- Nie chcesz wiedzieć z kim była.
W windzie grała muzyka, której ona i Oliver nienawidzę. Tak ich irytuje, że kiedyś przez przypadek popsuli głośnik.
- Dużo się zmieniło podczas mojej nieobecności. - zauważyła próbując wybić sobie z głowy głupi pomysł.
- Bardzo, ale praktycznie zmiany nastąpiły dzięki Twojej osobie.
Laurel lekko się zarumieniła. Bruce uparł się żeby nauczyć ją przyjmować komplementy, ale jeszcze do tego nie przywykła.
- W ogóle gdzie się podziewałaś?- spytał zaintrygowany- Wkurzyłaś Palmera i się go przestraszyłaś.
- Nie, bałam się, że powiem coś co on zapamięta do końca życia, a ja będę miała satysfakcję.- powiedziała udając jego styl i chód.
                Dodałaby coś jeszcze do tej wypowiedzi, ale oboje wybuchli śmiechem.Najwidoczniej mieli takie same zdanie o prezesie. Palmer był jak szklana laleczka. Byle co mogło sprawić, by się stłukł.
        Ich salwę śmiechu na trochę przyciszył dźwięk otwieranych drzwi. W wycieczce ma górę dołączyli do nich Ray i Oliver. Obaj panowie mieli na sobie czarne garnitury oraz białe koszule i ciemne krawaty. Ciemnowłosy milioner posłał Laurel nienawistne spojrzenie po czym stanął tyłem do niej.
W windzie słychać było teraz tylko tą wkurzającą muzykę. Nikt nie odważył się odezwać, aż do wyjścia Palmera.
- Jak można kogoś nienawidzić nie znając?- spytał Oliver wypychając przemoczoną dwójkę na korytarz.
- Jak można zabić kogoś nie znając?- podjęła temat szatynka- To takie samo pytanie jak twoje tylko tu przestępstwo jest większe.
Oliver ani na chwilę nie przystanął jednak jej odpowiedź go zaskoczyła. Biuro Olivera była całe oszklone. Znajdowało się w nim tam tylko szklane biurko, na którym siedziała blondynka z laptopem. Ubrana  czarną sukienkę w białe kropki. Oraz biała sofa, na której usadowiła się Helena.
- Zmusił mnie do tego. - rzuciła wszystko od razu jak zobaczyła przyjaciółkę.
***
                        Laurel długo został w firmie Olivera, więc gdy dotarła pod most była już noc. Wokół panowała głucha cisza. Choć nie padało w oddali grzmiało i od czasu do czasu niebo rozświetlały błyskawice.
Podeszła do rozwalonego filary, ale już po wbitej strzale  wiedziała, że tego tam niema. Ubiegł ją..

wtorek, 8 września 2015

Rozdział 23

,,Zro­zum­cie, że język może uk­ryć prawdę, ale oczy - nigdy.''
Michaił Afanasjewicz Bułhakow


      W posiadłości Wayne panowała grobowa cisza, gdy Laurel po raz drugi obudziła się. Nikogo na jej oko nie było w pobliżu. Powoli podniosła się z pozycji leżącej. Wciąż ,,łaskotało" ją gardło i pomimo tego, że siedziała kręciło jej się w głowie.
- Co się tam stało?- spytała na głos samą siebie.
Zaczęła na powrót obawiać się samej siebie. Chciałaby żeby wczorajszy dzień się nigdy nie wydarzył.
- Nie wiem. Na to pytanie tylko ty mogłaś nam odpowiedzieć. -powiedział spokojnie Kent pojawiając się przy niej -Twoi napastnicy siedzą cicho.
Po chwilo do pokoju wszedł Bruce i Alfred. Liczyła, że w drzwiach ujrzy jeszcze Barbarę i Dicka. Jednak tak się nie stało.
- Wysłałem ich do szkoły.-powiedział ciemnowłosy siadając przy niej- Jeszcze nie skończyli nauki.
                Obaj panowie byli ubranie oficjalnie. Bruce miał na sobie białą koszule z czarnym krawatem. Jego garnitur jak i marynarka był czarny z połyskiem. Natomiast Clark miał na sobie tylko szare spodnie od garnituru i białą koszule z czerwonym krawatem.
- Przepraszam.-odezwał się w końcu milioner- Dałem ci słowo. Jednak go nie dotrzymałem.
Po tych słowach w pokoju zapanowała głucha cisza. Wszyscy nagle zainteresowali się swoim obuwiem. W przypadku Laurel stopami.
- Nie możesz być wszędzie.- powiedziała przytulając  się do jego ramienia.
- Twoje rzeczy już są w drodze do domu.- z jego twarzy nie można było wyczytać żadnych emocji.
Komisarz Gordon musiał już wygłosić swoje przemówienie w trakcie, którym ona miała być już w drodze do domu.
- Zabiorę cię na podniebną przygodę.-powiedział Clark z uśmiechem.
Wstała już  sofy, gdy Wayne dotknął delikatnie jej dłoni. Ciągnąc w dół.
- Nie jestem twoim ,,przyjacielem."-powiedział odwracając jej twarz ku sobie- Jeśli ten ,,atak" by się powtórzył dzwoń od razu do mnie . Nie ważne, która będzie godzina. Jeśli czegokolwiek będziesz się bała lub wpakowała w kłopoty. Wiesz gdzie nas znaleźć.
Laurel zmarszczyła lekko brwi. Wydawało jej się, że nie okazuje swojego strachu.
- Krzyczysz przez sen.- wyjaśnił jej Alfred.
Szatynka lekko się zarumieniła. Koszmary jej dokuczały, ale nie sądziła, że krzyczy podczas nich.
- Dobrze, a więc na mnie już pora.-powiedziała ze słabym uśmiechem. Wstała, ale nogi pod jej ciężarem zadrżały.  Upadły, gdyby Clark jej nie złapał.
- Jeszcze jesteś słaba.- wziął ją na ręce.
Bruce podążał za nimi jak cień, aż do wyjścia na dwór.
Wiał chłodny wiatr, pod którego siłą drzewa się uginały.
- Dziękujemy za wybranie linii lotów Supermen.- powiedział nie puszczając jej- Proszę mocno się trzymać. Trasa będzie wyboista.
                Laurel nie zdążyła nic powiedzieć. Powiew wiatru przy starcie odebrał jej tchu, ale już po chwili mogła podziwiać piękne widoki z lotu ptaka bez żadnych ograniczeń. Co prawda niebo było dziś szare, ale i tak widok zapierał dech w piersiach. Kent mógł lecieć wyże, ale Laurel byłoby wtedy zimno. Wiatr rozwiewał jej włosy.
- Uwaga lądujemy. -jego głos zdołał przebić się przez szum.
                Na te słowa kobieta zamknęła oczy. Nienawidzi jak jej coś wpadnie do oko. Może jest zbyt delikatna dla siebie? Nie, kocha ciemność. Ona pozwala jej się skupić. Zebrać myśli i uspokoić samą siebie.
Córka kapitana policji uchyliła, lekko powieki , nie czując już zimnego wiatru. Clark stał. na korytarzu jej mieszkania trzymając ją na rękach. 

- Nikogo nie ma.-powiedział kładąc ją na kanapie- W  twojej sypialni czeka na ciebie niespodzianka. 
Laurel uniosła lekko brwi do góry.  Nikt jeszcze bezinteresownie nie sprawił jej niespodzianki. Może to podziękowanie. Szatynka  jednak bardziej skupiła się na zmienionym wnętrzu swojego pokoju. Zniknął charakterystyczny czerwony kolor ścian w przedpokoju. Zamiast niego pojawił się kremowy. 
- Dzięki za wszystko.-powiedziała chcąc się z nim pożegnać, ale on ponownie sprowadził ją na kanapę. 
- Nie ma za co.- rzekł z uśmiechem- I pamiętaj Metropolis jak i Gotham stoi dla ciebie zawsze otworem. Tylko daj znać wcześniej. Muszę ogarnąć farmę jak i mieszkanie w centrum. Nie pakuj się w kłopoty. 
- Do zobaczenia.-powiedziała obserwując jak jasna smuga znika z jej pokoju. 
***
          Laurel postanowiła nie tracić czasu. W każdej chwili mogła wrócić Helena, a ona musiała sprawdzić tą skrytkę. To co wydarzyło się w Gotham nie było zwykłym atakiem mającym ją uciszyć. Nie wymyślił tego 
gangster. To był on. Chciał ją sprawdzić. 

__________________________________________________________________________
Co sądzicie o zwiastunie czwartego sezonu. Mi osobiście nie przypadł do gustu. Marzę wręcz żeby uśmiercili niektórych bohaterów. Zarówno dla nich jak i aktorów będzie lepiej. 

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 22

                ,,Przy­jaźń nie potępia w chwi­lach trud­nych, nie od­po­wiada zim­nym ro­zumo­waniem: gdy­byś postąpił w ten czy tam­ten sposób... Ot­wiera sze­roko ra­miona i mówi: nie pragnę wie­dzieć, nie oce­niam, tu­taj jest ser­ce, gdzie możesz spocząć.''
Malwida von Meysenbug

               Płytkie oddechy. Spocone ciała. Jak co rano  Laurel wraz z Dickiem poszła pobiegać. Dzisiaj już nie zdąży z nim potrenować walkę wręcz. Biedaczek do tej pory nie może pogodzić się z faktem, że za pierwszy razem go pokonała. Widział jak się bije, ale nie przypuszczał, że może, aż tak mocno  uderzyć. Bruce niemal natychmiast rozpoznał w jej stylu walki nauki Teda. Okazało się, że Wildcat również i jego uczył.
- Dzisiaj ostatnia rozprawa i wraca panienka do domu.- powiedział Alfred wchodząc do holu- Pora się przygotować by zakończyć to w wielkim stylu.
                Najbardziej w domu będzie jej brakować tej uprzejmości i wiary w jej możliwości. Z uśmiechem na twarzy wyminęła ich. Pot spływał jej po całym ciele, więc niewiele się zastanawiając, od razu po wejściu do pokoju udała się, do łazienki. Swoją drogą strasznie zaniedbała swój pokój, ale nie pozwoliła Alfredowi w nim sprzątać.
Papiery walały się, wszędzie podobnie jak opakowania po batonach i chipsach. Przepocone ubrania przykleiły się jej do ciała. Wzięła szybki prysznic i przebrała się w wcześniej przygotowane ciuchy. Białą spódnicę, czarną koszulę i biały żakiet oraz bardzo niewygodne buty na obcasie. Zgarnęła z biurka resztę dowodów i zeszła na dół.
                 Domownicy dawno już wyjechali załatwiać swoje sprawy. W domu został tylko kamerdyner  z Clarkiem. Mężczyzna  jadł  już śniadanie, na które ona dzisiaj nie miała ochoty.
- Jak ty możesz o tej porze myśleć po nieprzespanej nocy? -spytał dziennikarz- Jesteście z Bruce'm maszynami.
Kent miał na sobie zwykle jeans przetarte na kolanach i niebieską koszulkę ze znakiem Supermana.
- Dużo osób prowadzi zarówno nocny jak i dzienny tryb życia i zawsze wyglądają na wypoczętych.-powiedziała siadając na przeciw niego.
Pomimo tego, że nie chciała jeść śniadania. Skusiła się na tabliczkę czekolady.
- Oboje jutro wrócimy do domu.-rozmyślał dalej ciemnowłosy- Wiesz gdzie mnie znaleźć jakby coś się działo.
Laurel teraz nie musi się obawiać Olivera i swojego taty po tym co tu widziała. Złoczyńcy w Starling City to amatorzy. Choć ci co witają w mieście w weekendy do nich się nie zaliczają. Codziennie w nocy Laurel monitorowała wszystko z jaskini. Była ich drugą parą oczu.
- Na mnie już czas.- rzekła widząc przez okno jak podjeżdża czarny samochodem jej kierowcą.
- Bruce kazał ci przekazać, że któryś z nas na pewno będzie na ciebie czekał.-powiedział, gdy stała już w drzwiach.
                W czasie swojego krótkiego prysznic i rozmowy z herosem zdążyło się rozpadać. Niebo przybrało szary odcień, a duże krople deszczu uderzały o auto.
,,Ostatnia sprawa i do domu."- pomyślała, gdy stanęła przed sądem. 
***
Tego dnia, choć miała tylko jedną rozprawę wyszła, z gmachu sądu, gdy powoli na niebie ukazywały się gwiazdy, a na ulicach miasta nie był żywej duszy. Poczciwi  mieszkańcy Gotham jedli teraz kolację z bliskimi. Na Laurel jednak nikt nie czekał.
,,Mężczyźni"- pomyślała dokładnie zapinając  swój czarny płaszcz.
Westchnęła schodząc ze schodów. Na szczęście szatynce ostatnio poprawiła się orientacja w terenie i wiedziała jak trafić do domu Wayne’ a. Skręciła, w ciemną uliczkę czując, niepokój. Była pierwszy raz sama na ulicach Gotham  po zmierzchu.  Mijała wiele budynków których dobiegał blask lamp i głosy ludzi.
                Gdy właśnie mijała opuszczoną fabrykę. Ktoś popchnął ją na drzwi przy okazji je rozwalając. Laurel zatoczyła się w półmroku. Powoli wstała, ale jej oczy jeszcze się nie przyzwyczaiły do ciemności, więc póki co napastnicy mogą zrobić z nią co zechcą.
Na sam koniec  ktoś musiał zepsuć jej wyjazd. Poczuła zapach męskich perfum, a chwile później ktoś od tyłu ją podusił. Nie mogła się wyrwać z tego uścisku, ale przynajmniej obraz jej się wyostrzał.
Nade pchnęła go z całej siły obcasem. Mężczyzna zajęknął puszczając ją. W momencie kiedy ona się schyliła czyjaś pieść. Uderzyła go w nos. Ten cios był przeznaczony dla niej.
                Szybko wbiegła do kolejnego pomieszczenia, w którym znajdowały się tylko wysoko ułożone belki drewna. Nie miała gdzie się schować, a czterech napastników już wbiegło za nią. Powoli wycofała się pod ścianę. W ręku trzymali broń . W każdej chwili mogli się jej pozbyć. Laurel rzadko kiedy krzyczy, ale może ktoś ją usłyszy. Ktoś kto obiecał, że na pewno ktoś będzie na nią czekał.  I ma nadzieje, że to miał być Clark. Tylko ona ma taki krzyk. Wydała z siebie dźwięk, który ogłuszył napastników. Fale dźwiękowe rozwaliły zabezpieczenia drewna i wszystko zwaliło się na ziemie, a Laurel straciła przytomność. 

***

                Szatynka obudziła się na jasnej kanapie w domu Wayne .Przykryta grubym kocem.
-Leż!- usłyszała od razu głos Barbary, gdy starała się podnieść.
Pod naciskiem rudowłosej ponownie ułożyła się w pozycji leżącej. Ból w głowie zamiast słabnąć nasilał się z każdą chwilą.
- Co się stało?- spytała próbując sobie coś przypomnieć poza spadającymi belkami, ale miała pustkę w głowie.
Barbara spojrzała, na nią z troską marszcząc brwi. Chwile później w pokoju pojawili się wszyscy mieszkańcy. 
-Znalazłem cię nieprzytomną w starej  fabryce.- tłumaczył Clark-Nie wiem co tam się stało, ale twoim niedoszli zamachowy byli poobijani i nieprzytomni, a z uszy płynęła im krew. Z tego co wiem. Do tej pory mają problemy ze słuchem.
                Słuchając tego co mówił ciemnowłosy w jej głowie pojawiały się przebłyski zdarzenia, ale to niemożliwe żeby ona tak potrafiła.

-Prześpij się.-powiedział Bruce- Jutro o tym jeszcze porozmawiamy.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 21

,,Każda rodzi­na tai w so­bie swois­te nieza­dowo­lenie, które zmusza do ucie­czki każde­go jej człon­ka, dopóki po­siada on jakąkol­wiek siłę żywotną.''
Paul Ambroise Valéry
Dzisiejsza noc nie należała do przyjemnych. Po przebudzeniu Laurel czuła na sobie wzrok wszystkich. Leżała, na metalowym stole przykryta, niebieskim miękkim kocem.
Clark był już w swoim niebieskim stroju z czerwoną peleryną. Nie odezwała się ani słowem. Czekając na cokolwiek. Barbara miała już ustawiony nos.
- Nie ścignąłeś mnie tu po to bym pilnowała twoich interesów.- nie sposób się było tego  nie zauważyć -Zaprosiłeś mnie bym pakowała ludzi do więzienia.
Przez radio podsłuchiwali tutejszą policje, której teraz   linie są cały czas zajęte, a oni zamiast im pomóc stoją nad nią i nic nie robią.
- Nikomu nie powie co robicie po nocach.-powiedziała powoli- Umiem taką tajemnice dochować.
Atmosfera niemal natychmiast się rozluźniła choć wciąż wszyscy byli spięci.
- Przepraszam.-po raz pierwszy w życiu ktoś szczerze ją przeprosił- Nie wiedziałem czy mogę ci ufać. W tym świecie tylko nie wielu godnych jest zaufania.
Głos Bruce’a był przygnębiony. Pełen żalu, ale miał racje. Laurel dobrze o tym wiedziała, bo już zdążyła się na tym  sparzyć. 

***
-Helena nie wkurzaj mnie. Gdzie jest Laurel.-Oliver od godziny męczył szatynkę.
                Na powrót milioner. Miał na sobie szary garnitur ,białą koszule i czarny krawat. Stali mierząc się wzrokiem w małej kuchni.
-Nie czytałeś naklejki na drzwiach. - Hunterss lubiła się droczyć z dawnym chłopakiem- Ma różyczkę.
Szatynka ubrała się dziś w niebiesko-czerwoną koszule w kratkę i niebieskie szorty. W porównaniu do mężczyzny. Po mieszkaniu chodziła boso.
- Helena!!!-śpieszyło mu się na spotkanie z ekipą, a ona go spowalniała-Laurel przechodziła już różyczkę na wakacjach ze mną.
Queen kipiał ze złości. Jego twarz powoli przybierała czerwony kolor.
- Wiem to i ty też.- powiedziała z uśmiechem na twarzy- Tylko nasza dwójka to wie.
Helena marzyła o tym by jak najszybciej dał jej spokój, ale nie on w tej sprawie musi postawić na swoim. Tak naprawdę też się o nią martwiła. Od dwóch tygodni nie odbierała od niej telefonu i gdyby nie to, że co jakiś czas w telewizji mówioną o wyrokach w Gotham. Pojechałaby tam.
- Od miesiąca nie kontaktuje się z Sarą i ze mną. -jego głos na chwile się załamał- Co ja jej takiego zrobiłem?
Helena prychnęła, przypominając sobie ich historie. On ją najbardziej skrzywdził, a jednak dalej mu pomagała. Jako jedyna z jego byłych. Sara przybyła do miasta nie dla siostry jak uważała, ale za swoimi  sprawami. 
- Nie chce widzieć ciebie i kolegę na ulicach nocą. - powiedział wychodząc. 

                Helena podążyła za nim by zamknąć porządnie drzwi. Sama nie wie co ma robić. Powiedzieć mu gdzie jest czy nie. Zabronić  wychodzić jej nocą na ulice nie może. Nie jest jej ojcem czy rodziną. Zmęczona natłokiem emocji i nocnymi wypadami  usiadła,  na jasnej skórzanej sofie. Czerwony kolor ścian  ją coraz bardziej irytował.  
Bez dłuższego namysłu wybrała numer do kobiety i znowu się zawiodła. Usłyszała jej głos, ale to była poczta głosowa. 
,,Co ty tam  robisz Laurel?''-pomyślała- ,,I czy na pewno jesteś w Gotham?''


sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 20


,,Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny. Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości. Kto nie potrafi pytać nie potrafi żyć.''
                                                                                  Albert Einstein

Następnego dnia policja w Gotham zabrała ich na komisariat.
Od godziny siedzieli w  ciasnym pokoju przesłuchań. Ściany były pomalowane na ciemny kolor. Za och placami znajdowało się lustro . W pomieszczeniu znajdowały się tylko trzy stołki i stół.
- Dobrze. Idę na kawę.-powiedział funkcjonariusz, który ich przesłuchiwał- Do tego czasu może sobie coś przypomnicie.
Wyszedł, zostawiając akta sprawy na stole. Laurel bez słowa odwróciła, je w swoją stronę i zaczęła czytać.
- Zgłupiałaś.-zaczął Dick, ale  uciszyła gestem ręki -Teraz to na pewno postawią nam zarzuty.
Odłożyła dokumenty na miejsce.
Ubrała dziś białe spodnie oraz tego samego koloru bluzkę.  Włosy spięła elektryczną spinką.
Chwile później do sali wrócił policjant, a Laurel wstała.
-Musimy pana przeprosić, ale dalsza rozmowa nie ma sensu. Zważywszy, że to tutejsza policja popełniła błąd.-powiedziała oficjalnie- Pomijając, parę ważnych kroków w wczorajszych działaniach.
-Nie miała, pani prawa czytać, tych akt.-oburzył się mężczyzna.
-A pan miał, obowiązek je ze sobą zabrać-pomogła Dickowi wstać, który przysłuchiwał się temu z osłupieniem.
Rzucili szybkie do widzenia i już ich nie była.
Całej tak sytuacji jak i wczoraj przyglądał się komisarz Gordon. Przygryzł wargę zdając sobie sprawę, że Batman miał racje.
*Dwa tygodnie później*
Dużo w ciągu minionych tygodni się z mieniło. Laurel trochę poznała Bruce’a i już nie był przy niej taki dyskretny. Traktował ją jak przyjaciółkę. W mieście z Batmanem zaczął, działać Superman i to w noc kiedy przyjechał, Clark . Było to dla niej dziwne podejrzane, ale nic nie mogła z tym zrobić.
Laurel właśnie szła, niepierwszy raz na najwyższe piętro do milionera. Nie miała dla niego dobrych wieści. Miała na sobie czerwoną spódnice i białą koszule. Żakiet zostawiła u siebie. Jak zwykle jego osobistej sekretarki nie było przed jego biurem . Niedosłyszalnie zapukała, wchodząc do środka. Rozmawiał, przez telefon, ale gestem ręki kazał, jej zostać. Brunetka weszła, do środka zamykając, za sobą szklane drzwi. Usiadła, na jego skórzanej sofie totalnie się wyłączając. Nie docierała do niej przeprowadzona rozmowa.
- Chcą jak najszybciej podpisać umowę.- powiedział, gdy skończył.
- To zły pomysł.-musiała powiedzieć mu to delikatnie- Ona powoli upada.  Nie moją dużych zysków.
Podoła mu dokumenty, których nie powinna mieć , a jednak weszła w ich posiadanie.
Zaskoczony ciemnowłosy usiadł przy niej. Dokładnie im się przyglądając.
-Skąd je masz?- spytał nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- To nie istotne.-jej głos był spokojny, ale obawiała się, że może komuś o nich powiedzieć- Liczą się fakty i to, że moją prace tutaj skończyłam.
Może u Wayne skończyła, ale miejscowe władze liczą na nią. Jednak musi wracać do domu. Helena ponownie włożyła maskę. Ted ją pilnuje, a Olli się wścieka. Wyjechała bez słowa. Jej tata i siostra się martwią.
- Naprawdę chcesz wracać? - spytał odkładając papiery- Gotham cie potrzebuje.
- Tak jak Starling City. - ona też ich polubiła, ale ma własne życie- Twoje miasto ma stróżów, których nie trzeba pilnować.
Szatyn z zaciekawieniem uniósł jedną brew.
- Po mimo tego. Nie mamy osoby, która postawi się tym zbiorą.-powiedział wiedząc, że ta rozmowa prowadzi donikąd.
Córka Kapitana policji nienawidzi jak ludzie grają tą kartą. Ona jest jedna, a są dwa miasta. Na dodatek wciąż przychodzą do niej dziwne wiadomości.
- Bruce...-powiedziała podchodząc do okna.
- Ok. Choć podwiozę cię do sądu.- oboje wiedzieli do czego doprowadziła by dalsza rozmowa.
***
To był dla Laurel ciężki dzień. Firma jej przyjaciela. Rozprawy. Ledwie wiązała koniec z końcem. Codziennie musiała czytać po kilka akt. Szukać luk i przygotować sobie linie ataku. Władze miasta dały jej status prokuratora. Jeszcze musiała znaleźć brudne interesy firmy. Co już jej się udało. Jeden obowiązek z głowy.
Nie poszła dziś z Dickiem do garażu popracować nad motorem. Gdy wróciła do rezydencji. Była już noc. Domownicy byli tak mili i zaczekali na nią z kolacja. Po, której ona od razu oddała się do pokoju by położyć się spać. W cały domu szybko zapanowała cisza tylko zegar nie pozwalał jej zasnąć. Przewracała się z boku na bok. Przyciskała poduszkę do uszu, ale nic nie działało. Po cichutku wstała z łóżku prezentując w całej okazałości swoją piżamę. Zielone, damskie bokserki oraz zieloną bluzkę z krótkim rękawkiem, na której znajdowała się strzała. Wzięła swój telefon z szafki nocnej i wyszła na korytarz.
,,Czemu ten głupi zagra musi znajdować się tak blisko mojego pokoju."- pomyślała.
Słysząc czyjeś kroki jej instynkt kazał,  jej schować się i tak zrobiłam. Mając na oku zegar. Z cienia korytarza wyłonił się Alfred z latarką. Przestawił wskazówki przez co zegar zaczął głośniej chodzić. Po czym zniknął w najbliższym Pokoju. Laurel wyszła z ukrycia, w momencie kiedy usłyszała, melodie pianina, gdy ono ucichły, wskazówki wróciły na swoje miejsce. Z pokoju nie emanowało żadne światło. Zaciekawiona weszła do pokoju, w który nikogo nie było. Podeszła do pianina, które było całe ukorzone. Tylko na kilku klawiszach nie było kurzy.  Nacisnęła je, a wtedy ściana przy nim się odsunęła i ukazała winda. Weszła do niej z szybko bijącym sercem. Nic nie ruszają, pojechała w dół. Ktoś musi ją na oliwić.
Znalazła się w skalnej grocie. W niektórych wgłębieniach znajdowały się pochodnie. Chciała zawrócić, ale nie miała jak. Winda już pojechała do góry. Chcąc nie chcąc poszła przed siebie. Słysząc czyjeś głosy. W końcu doszła do oświetlonego pokoju, który okazał się hangarem. Nagle poczuła zapach chloroformu. Jej słuch ostatnio jakimś trafem bardziej się wyostrzył i zaczęła słyszeć skradających się ludzi. Instynktowne odwróciła się i uderzyła szybko z nadgarstka, ale ktoś inny podszedł do niej od tyłu przystawiając jej do ust i nosa chusteczkę. Chciała się szamotać, ale wiedziała, że to tylko przyśpieszy działanie. Powoli jej umysł stawał się przyćmiony, a obraz rozmazywać.

,,Czemu każdy milioner jakiego znam, musi mieć alter ego"- to była ostatnia rzecz jaka przyszła jej na myśl prze straceniem świadomości.

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 19

,,Co­kol­wiek za­mie­rzasz zro­bić, o czym­kolwiek marzysz, zacznij działać. Śmiałość za­wiera w so­bie ge­niusz, siłę i magię.''
Johann Wolfgang Goethe

Następnego już dnia Laurel siedziała, w swoim biurze przeglądając, wydatki firmy. Vidia od czasu do czasu przychodziła, przynosząc nowe segregatory.  Jej gabinet był o wiele większy od tego jaki miała w Starling City.
Stało, w nim szklane biurko, na którym znajdował się laptop i taca z szklankami i wodą.
Podłoga była szara, a ściana za miejscem jej pracy była jasno granatowe. Laurel wstała, od biurka i podeszła do okna, które było jej zewnętrzną  ścianą. Widziała z niego całe miasto.
Dzwoniła, wczoraj do domu, ale nikt nie odbierał. Martwiła się, bo wiedziała, że Helena ma czasem głupie pomysły.
-Można? -spytał Dick lekko uchylając drzwi.
-Jasne.-co innego mogła powiedzieć ,,synowi" jej pracodawcy.
Chłopak wszedł, podchodząc do niej. Miał na sobie jeans, biały t-shirt i czarną skórzaną kurtkę.
-Obserwując, tak miasto można w nim dostrzec, to czego nie chcemy widzieć.-powiedział po krótkiej ciszy.
-Podobnie jest, gdy patrzymy w lustrze.- coś na ten temat wiedziała-Czasami widzimy w nim obcą nam osobę.
Ich spojrzenia się spotkały na krótką chwili.  Może zrozumiał o co jej chodziło?
 Laurel dusiła się dzisiaj w swoich ubraniach. Przez szpilki na piętach powoli robiły się otarcia. Czarna, skórzana spódnica przyklejała jej się do ciała . Tylko czarna bluzka z cienkiego materiału pozwalała jej swobodnie oddychać. Przy dekolcie miała koronkę.
-Zabieram cię stąd.-Rzekł uśmiechając się od ucha do ucha.
Spojrzała na niego wymownie.  W ręce wciąż trzymała dokumenty.
-Oj weź nie mów, że nie chcesz naszego sądu zobaczyć.-powiedział podchodząc do jej biurka.
Wziął z niego jej torebkę i żakiet, który powiesiła na oparciu krzesła.
-Co nabroiłeś? -spytała wychodząc za nim, bo wiedziała, że i tak by ją z gabinetu wyciągnął.
-Nic przysięgam.-podniósł ręce w geście obronnym -Bruce kazał mi cię stąd zabrać. Wszyscy mieli przerwę tylko nie ty.
,,Dziwne" -pomyślała. Wielu chciałoby żeby jak najszybciej skończyła swoją pracę.
Przed firmą czekało na nich srebrne auto z kierowcą. Przynajmniej nie limuzyna. Oboje siedli  z tyłu. Głuchą ciszą zapełniała tylko muzyka lecąca z radia.
                                                                            ***
                  Sąd w Gotham na pierwszy rzut oka wydawał się większy niż w Starling City. Było w nim dziś bardzo tłoczno. Prasa stała przed budynkiem, którym pilnoała  policja. W środku było o wiele więcej funkcjonariuszy. 
-Nie spodziewałem się dziś tutaj takiej dużej ilości ludzi.-wyznał nieco zmieszany chłopak. 
-Widocznie sądzą kogoś, który do tej pory uważał się za bezkarnego.-powiedziała przyglądając się uważnie ludziom jak i samemu wnętrzu. 

Na środku korytarza stał wysoki posąg bogini Temidy, która trzymała wagę i miała zasłonięte oczy. Posąg był lekko pozłacany.  Przed wejściem do sądu jak w każdym stał wykrywacz metalu.  Policja dodatkowo przeszukiwała dziś wszystkie wchodzące i wychodzące osoby. 
-Mamy coś stąd wziąć czy to tylko wycieczka?- spytała przyglądając się całemu zamieszaniu. 
-Miała być wycieczka z domieszką odbioru przesyłki.- w jego  głosie dało się wyczuć nutkę zdenerwowania- Chodźmy. 
                    Powoli zaczęli przeciskać się między ludźmi. Po obu stronach korytarza znajdowały się sale sądowe. Przed każdą stali dwaj policjanci. 
,,Chcą kogoś zmylić''- od razu nasunęło się to brunetce na myśl.  Chłopak odtworzył, przed nią jedne z drzwi pokazując przy okazji dowód dwóm mężczyzną, którzy zagrodzili im drogę. 
-Poproszę jeszcze pani.-powiedział, jeden z nich  wyciągając do niej rękę.
Laurel pośpiesznie wyciągnęła swój podając mu. Przynajmniej wypełniali swoje obowiązki prawidłowa, zamiast się obijać. 
-Możecie wejść.-jego ton  głosu się zmienił, był bardziej poddenerwowany- Pani dowód oddamy za chwilę. 
Laurel uniosła, lekko brwi do góry, ale nic nie powiedziała, tylko grzecznie weszła do środka. Pomieszczenie było małe, ale przytulnie. Ściany były pokryte pomarańczową śniącą boazerią. Przy ścianie stało małe biurko, a za nim w bezpiecznej odległości kwiatek. 
-Jak zwykle go nie ma-poskarżył się Dick- No cóż musimy na niego poczekać. Przepraszam. 
              Miała właśnie powiedzieć mu, że nic się nie stało, ale rozległ się dźwięk wystrzałów. Automatycznie kucnęli, spoglądając na siebie. Nastała cisza grozy. Żadne dźwięki nie dochodziły zewnątrz. Serce brunetki biło szybciej. 
-Zostań tu.-powiedział wstając- Pójdę sprawdzić co się dzieje. 
Nim zdążyła zaprotestować chłopak wyszedł. Mało jej było zamieszania w Starling City. Tutaj miała odpocząć od tego wszystkiego. 
Mijały minuty, a ciemnowłosy nie wracał. Powoli dochodziły do niej przerażone krzyki innych. Miotała się. Nie wiedziała czy wyjść czy nie. Jednak po chwili namysłu lekko się wyprostowała podchodząc do drzwi. 
 ,,Raz kozi śmierć''- pomyślała naciskając klamkę. Nie otworzyła drzwi na oścież, wiedziała, że gdyby tak zrobiła mogłaby od razu dostać kulkę. Uchyliła je lekko i od razu natrafiła na ciało policjanta, który poprosił ją o dowód. 
            Leżał, w własnej kałuży krwi. Jego spojrzenie było dalekie, a twarz traciła zdrowy odcień. Z ust i ucha płynęła mu krew. Nachyliła się nad nim by,, pożyczyć'' od niego broń, ale ktoś inny już tą zrobił, gdy tak nad nim kucała. Poczuła niemiły oddech za swoimi plecami. 
-No panienko odwracamy się.-powiedział ochrypnięty głos. 
Laurel zrobiła to kazał tylko zbyt szybko dla niego. Dostał pięścią w nos. Przez co się zatoczył trochę do tyłu. Córka kapitana policji wolała nie tracić czasu. Wykrzywiła mu rękę jak pokazał jej to  Ted. Zwijając się z bólu upuścił nóż. Popchała go na ścianę. Ledwie się jednego pozbyło, a już w jej stronę leciał kolejny.
Przerzuciła, go sobie przez ramię dzięki czemu wylądował, na  tym pierwszym, który powoli się podnosił.
             Nie rozumiała, ich zamiast uciekać, woleli atakować niewinne osoby.Przecież na tym nic nie zyskają , wręcz przeciwnie dostaną kilka dodatkowych lat.
-Koniec zabawy.-usłyszała znajomy głos, który pociągnął ją w stronę wyjścia awaryjnego.
Dinah  udała smutną minę. Mieli już wyjść, gdy drzwi otworzyły się przed nimi,a stanęli w nich dwóch dryblasów.
Dick bez słowa rzucił się na jednego,a Laurel pomogła mu z  drugim.Zablokowała, jego rękę i bark kąpiąc go kilka razy  brzuch. Upadł z jękiem na podłogę.
-Nieźle.-skwitował Dick.
-Zabrać mi ich stąd.-usłyszeli za sobą głos.
                                                                             ***
            Radiowóz policyjny zatrzymał się przed posiadłością Wayna. Dwóch policjantów eskortowało ich bezpiecznie do domu. Na kamiennych schodach czekał już na nich Bruce z wysokim , dobrze zbudowanym przyjacielem w  okular.
-Macie się jutro zgłosić na komisariat.-powiedział funkcjonariusz odjeżdżając.
W sądzie została Laurel torebka i żakiet,ale mniejsza o to. Kobieta wciąż miała na policzkach lekkie rumieńce.
-Przepraszam, że była pani narażona na niebezpieczeństwo.-powiedział milioner, gdy szli po schodach.
-Nic się nie stało. W domu ciągle jestem na coś narażona i nikt nie przeprasza.-nie mogła pozwolić by miał poczucie winny.
-Panno Lance.-rzekł dość oficjalnie- Mam przyjemność pani przedstawić mojego przyjaciele  z Metropolis Clarka Kenta. Clark to jest Dinah Lance.
-Miło mi poznać.-powiedziała ściskając jego dłoń.
-Mnie  również.-co innego mógł powiedzieć.
Laurel cały czas czuła na sobie jego zaciekawione spojrzenie,a i Dick ekscytował się wydarzeniami dzisiejszego dnia. Może być tutaj zabawniej niż myślała.

piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 18

,,Suk­ces nig­dy nie jest os­ta­teczny. Po­rażka nig­dy nie jest to­tal­na. Liczy się tyl­ko odwaga.''
Winston Churchill

Posiadłość Wayna była ogromna. Dwa razy większa od domu Olivera. Można było się w niej zgubić. Przemiły lokaj zaprowadził Laurel do jej sypialni. Walizka już tam na nią czekała.  Na pierwszy rzut oka pokój brunetki wydawał się zagracony, ale tak nie było. Duże łóżko z baldachimem stało pod ścianą.
-Kolacja jest o dziewiętnastej.-powiedział kierując się w stronę drzwi- Wcześniej jednak panicz Dick chciałby panią oprowadzić po posiadłości.
-Dziękuję.-powiedziała, gdy wychodził.
             Usiadła na łóżku, które najprawdopodobniej będzie tylko jej przez następne kilka tygodni jeśli się nie rozmyśli. Ściany były pomalowane na ciemny turkusowy kolor. Łóżko tak naprawdę znajdowało się w centrum pomieszczenia. Po jego prawej stronie.  Stała mała szafka nocna z jedną szufladą, znajdowała się również na  niej lampka.  Na biurko padały promienie słoneczne, które zdołały przedostać się przez firankę. Otworzyła okno balkonowe by do pokoju wpadło więcej świeżego powietrza, ale przy tym uderzyła się w udo o kąt biurka. Ted nie byłby tym faktem zachwycony. Ma przeciwko biurka stało komoda z ciemnego drewna tego samego, z którego była zrobiona szafka nocna. Chciała już usiąść i poczytać książkę, którą wzięła na tą podróż, ale rozległo się pukanie do drzwi . Trochę zmieszana podeszła otworzyć drzwi . Zazwyczaj ludzie wchodzą do niej bez pukania tylko mówią co od niej chcą.
-Gotowa pozwiedzać jedyny w swoim rodzaju zabytek?- spytał Dick stając przed nią-Podobnie jak dom twojego przyjaciela nasz można też nazwać muzeum.
             Imponowała  jej jego bezpośredniość, ale niepokoił też fakt, że tyle o niej wiedzą. Chłopak podobnie jak ona nie przebrał się.
-No, błagam cię jesteś byłą dziewczyną tego miliardera, który  jakimś cudem odnalazł się po pięciu latach . Nawet tu ta wieść dotarła. Tylko z tym małym wyjątkiem ,że tu bardziej ludzie interesowali się tobą.
Uśmiechnęła się do niego blado zastanawiając się czy słyszeli tutaj o Sarze. Jej siostrze. Na pewno nie znają prawdy
-Dobra czas na oprowadzanie.-powiedziała, gdy żartobliwie ujął ją pod depo.
Poprowadził na parter kamiennymi schodami i zaczął wycieczkę jak przystało od początku . W holu znajdowała się jedna rzeźba, która jak sam chłopak przyznał czasami choć nie powinna służyła mu jako wieszak. Poprowadził ją do jadalni, w której stał długi stół choć zazwyczaj jadały tu tylko dwie osoby. Tego spaceru nie można nazwać zwiedzaniem jest zbyt zabawnie.
Później poszli do sali, w której najczęściej odbywały się bale o imprezy charytatywne. O ciemnowłosego emanowała tak pozytywna energia, że gdy poprosił ją do tańca nie umiała mu odmówić. Czego wynikiem stało się parodiowanie dawnych tańców. Na pierwszym piętrze znajdowały się sypialnie. Ze schodów można było podziwiać przez duże witraże miasto.
Dom był zbudowany o udekorowany w stylu gotycki choć nie brakowało w nim nowoczesności. Na trzecim piętrze znajdowały się dzieła sztuki i wielka biblioteka do, której Laurel obiecała sobie wpaść.      
Dick  nie przywiązywał zbytnio uwagi do ich przedstawienia. Wrócił dopiero do życia, gdy wyszli na  dwór.
-Tu musimy się pośpieszyć.-powiedział, odwracając się w stronę brunetki, która szła dwa kroki za nim-Chyba nie chcemy żeby Alfres mnie udusił.
Na dworze panował już półmrok. Zrobiło się chłodniej. Liście unosiły się lekko na wietrze. Ciemnowłosy przyprowadził ją do kamiennego budynku, który okazał się garażem. Po drodze minęli fontannie.
-O to moje dziecko.-powiedział pokazując jej czarny motor.
Laurel zawsze ciągło do takich maszyn . Od razu jak go ujrzała płomyki w jej oczach rozświetliły się. Dotknęła kierownicy.
-Niech zgadnę. Nie wolno ci się do takich motorów zbliżać. -przeniosła wzrok na niego-Mnie też nie wolno było. Pewnego dnia postawiłem Bruca przed faktem dokonanym po prostu ,,pożyczyłem" od niego zabawkę. 
 ***
                Przyszedł czas kolacji, na którą przyszli z czerwonymi policzkami, których nabawili się podczas biegu. Na szczęście nie sapali. W międzyczasie do posiadłości przyszła dziewczyna.
-Barbaro poznaj Laurel. -Dick przedstawił je sobie- Laurel to jest Barbara moja przyjaciółka, a zaraz siostrzenica komisarza Gordona.
Dziewczyna miała piękne, gęste, długie rude włosy. Miała na sobie niebieską sukienkę w białe kropki.
Większość kolacji jedli w ciszy.
-Namyśliła się już pani?- spytał Bruce.
-Jak mówiłam takie sprawy to nie moja działka, ale jeśli będę w stanie pomóc to, to zrobię.-nie była pewna swojej decyzji, ale do odważnych  świat należy- Będę potrzebowała tylko paru informacji. Ile firma wydaje rocznie i czy pokrywa koszty zabaw Batmana.
Nagle wszyscy przestali jeść i spojrzeli na nią z lekkim niepokojem co od razu zauważyła.
-Rozumiem , że tęskni pani za swoim mścicielem. -powiedział po krótkiej chwi;o milioner- Arrow ? Prawda? Tak go nazywacie u siebie.
-Bardzo.-odpowiedziała, sarkastycznie śmiejąc się w duch-Nie poluje na bohaterów. Nie oceniam ich metod. To cel uświęca środki.  Kiedyś to robiłam i to był mój błąd.
Po wypowiedzenia tych słów  zauważyła  jak kąciki ust ponurego mężczyzny lekko unoszą się do góry.
                Reszta wieczoru  minęła spokojni i w przyjemnej atmosferze. Laurel  czuła się zmęczona długą podróżą. Grzecznie  pospieszyła i udała się do swojego pokoju. Jednak w drodze do niego jej uwagę przykuł zegar, który nie wskazywał godziny, a wahadło w nim chodziło i wydawał charakterystyczne dla zegarów.
***
Było już dawno po północy, gdy na ciemnym niebie Ghotam rozbłysnął symbol Batmana. Komisarz Gordon wzywa.  Jak zwykle czekał na bohatera miasta na dachu komisariatu. Miał na sobie ciemne spodnie i niebieską koszulę, na której znajdowała się kamizelka kuloodporna.
-O co znowu chodzi ?-spytał ochrypniętym głosem wychodząc z cienia.
-O to co zwykle tylko tym razem gangi postanowili zrobić sobie imprezę w Ghotam. –powiedział poprawiając okulary-Musimy złapać choć   część ludzi gangów. Choć jedną osobę z każdego .
Dla  tutejszej policji było to do czasu pojawienia się Batmana niemożliwe. Część była skorumpowana, a inni się bali. Powoli zaczynało podać ,ale tej dwójce to nie przeszkadzało
-Jesteś tylko człowiekiem. To nawet przerośnie ciebie.-ciągnął dalej swoją wypowiedź-  A po drugie, nasza prokuratura, adwokaci mogą być zastraszani.
-Tym się nie martw. –powiedział rzucając w jego  stronę teczkę, która upadła na dachu przy jego nogach, po czym zniknął w mroku nocy .
Nie musiał jej otwierać by dostać się do zdjęcia było do niej przypięte i przedstawiało młodą, piękną brunetkę uśmiechającą się promienie.
***

Tymczasem w Starling City  dwaj nowi bojownicy przemierzali miasto wyprzedzając  Arrow i jego team na każdy kroku .Posiadłość Wayna była ogromna. Dwa razy większa od domu Olivera. Można było się w niej zgubić. Przemiły lokaj zaprowadził Laurel do jej sypialni. Walizka już tam na nią czekała.  Na pierwszy rzut oka pokój brunetki wydawał się zagracony, ale tak nie było. Duże łóżko z baldachimem stało pod ścianą.
-Kolacja jest o dziewiętnastej.-powiedział kierując się w stronę drzwi- Wcześniej jednak panicz Dick chciałby panią oprowadzić po posiadłości. 
-Dziękuję.-powiedziała, gdy wychodził.
             Usiadła na łóżku, które najprawdopodobniej będzie tylko jej przez następne kilka tygodni jeśli się nie rozmyśli. Ściany były pomalowane na ciemny turkusowy kolor. Łóżko tak naprawdę znajdowało się w centrum pomieszczenia. Po jego prawej stronie.  Stała mała szafka nocna z jedną szufladą, znajdowała się również na  niej lampka.  Na biurko padały promienie słoneczne, które zdołały przedostać się przez firankę. Otworzyła okno balkonowe by do pokoju wpadło więcej świeżego powietrza, ale przy tym uderzyła się w udo o kąt biurka. Ted nie byłby tym faktem zachwycony. Ma przeciwko biurka stało komoda z ciemnego drewna tego samego, z którego była zrobiona szafka nocna. Chciała już usiąść i poczytać książkę, którą wzięła na tą podróż, ale rozległo się pukanie do drzwi . Trochę zmieszana podeszła otworzyć drzwi . Zazwyczaj ludzie wchodzą do niej bez pukania tylko mówią co od niej chcą.
-Gotowa pozwiedzać jedyny w swoim rodzaju zabytek?- spytał Dick stając przed nią-Podobnie jak dom twojego przyjaciela nasz można też nazwać muzeum.
             Imponowała  jej jego bezpośredniość, ale niepokoił też fakt, że tyle o niej wiedzą. Chłopak podobnie jak ona nie przebrał się.
-No, błagam cię jesteś byłą dziewczyną tego miliardera, który  jakimś cudem odnalazł się po pięciu latach . Nawet tu ta wieść dotarła. Tylko z tym małym wyjątkiem ,że tu bardziej ludzie interesowali się tobą.
Uśmiechnęła się do niego blado zastanawiając się czy słyszeli tutaj o Sarze. Jej siostrze. Na pewno nie znają prawdy
-Dobra czas na oprowadzanie.-powiedziała, gdy żartobliwie ujął ją pod depo.
Poprowadził na parter kamiennymi schodami i zaczął wycieczkę jak przystało od początku . W holu znajdowała się jedna rzeźba, która jak sam chłopak przyznał czasami choć nie powinna służyła mu jako wieszak. Poprowadził ją do jadalni, w której stał długi stół choć zazwyczaj jadały tu tylko dwie osoby. Tego spaceru nie można nazwać zwiedzaniem jest zbyt zabawnie.
Później poszli do sali, w której najczęściej odbywały się bale o imprezy charytatywne. O ciemnowłosego emanowała tak pozytywna energia, że gdy poprosił ją do tańca nie umiała mu odmówić. Czego wynikiem stało się parodiowanie dawnych tańców. Na pierwszym piętrze znajdowały się sypialnie. Ze schodów można było podziwiać przez duże witraże miasto.
Dom był zbudowany o udekorowany w stylu gotycki choć nie brakowało w nim nowoczesności. Na trzecim piętrze znajdowały się dzieła sztuki i wielka biblioteka do, której Laurel obiecała sobie wpaść.      
Dick  nie przywiązywał zbytnio uwagi do ich przedstawienia. Wrócił dopiero do życia, gdy wyszli na  dwór.
-Tu musimy się pośpieszyć.-powiedział, odwracając się w stronę brunetki, która szła dwa kroki za nim-Chyba nie chcemy żeby Alfred mnie udusił.
Na dworze panował już półmrok. Zrobiło się chłodniej. Liście unosiły się lekko na wietrze. Ciemnowłosy przyprowadził ją do kamiennego budynku, który okazał się garażem. Po drodze minęli fontannie.
-O to moje dziecko.-powiedział pokazując jej czarny motor.
Laurel zawsze ciągnęło  do takich maszyn . Od razu jak go ujrzała płomyki w jej oczach rozświetliły się. Dotknęła kierownicy.
-Niech zgadnę. Nie wolno ci się do takich motorów zbliżać. -przeniosła wzrok na niego-Mnie też nie wolno było. Pewnego dnia postawiłem Bruca przed faktem dokonanym po prostu ,,pożyczyłem" od niego zabawkę. 
 ***
                Przyszedł czas kolacji, na którą przyszli z czerwonymi policzkami, których nabawili się podczas biegu. Na szczęście nie sapali. W międzyczasie do posiadłości przyszła dziewczyna.
-Barbaro poznaj Laurel. -Dick przedstawił je sobie- Laurel to jest Barbara moja przyjaciółka, a zaraz siostrzenica komisarza Gordona.
Dziewczyna miała piękne, gęste, długie rude włosy. Miała na sobie niebieską sukienkę w białe kropki.
Większość kolacji jedli w ciszy.
-Namyśliła się już pani?- spytał Bruce.
-Jak mówiłam takie sprawy to nie moja działka, ale jeśli będę w stanie pomóc to, to zrobię.-nie była pewna swojej decyzji, ale do odważnych  świat należy- Będę potrzebowała tylko paru informacji. Ile firma wydaje rocznie i czy pokrywa koszty zabaw Batmana.
Nagle wszyscy przestali jeść i spojrzeli na nią z lekkim niepokojem co od razu zauważyła.
-Rozumiem , że tęskni pani za swoim mścicielem. -powiedział po krótkiej chwili milioner- Arrow ? Prawda? Tak go nazywacie u siebie.
-Bardzo.-odpowiedziała, sarkastycznie śmiejąc się w duch-Nie poluje na bohaterów. Nie oceniam ich metod. To cel uświęca środki.  Kiedyś to robiłam i to był mój błąd.
Po wypowiedzenia tych słów  zauważyła  jak kąciki ust ponurego mężczyzny lekko unoszą się do góry.
                Reszta wieczoru  minęła spokojni i w przyjemnej atmosferze. Laurel  czuła się zmęczona długą podróżą. Grzecznie  pospieszyła i udała się do swojego pokoju. Jednak w drodze do niego jej uwagę przykuł zegar, który nie wskazywał godziny, a wahadło w nim chodziło i wydawał charakterystyczne dla zegarów.
***
Było już dawno po północy, gdy na ciemnym niebie Ghotam rozbłysnął symbol Batmana. Komisarz Gordon wzywa.  Jak zwykle czekał na bohatera miasta na dachu komisariatu. Miał na sobie ciemne spodnie i niebieską koszulę, na której znajdowała się kamizelka kuloodporna.
-O co znowu chodzi ?-spytał ochrypniętym głosem wychodząc z cienia.
-O to co zwykle tylko tym razem gangi postanowili zrobić sobie imprezę w Ghotam. –powiedział poprawiając okulary-Musimy złapać choć   część ludzi gangów. Choć jedną osobę z każdego .
Dla  tutejszej policji było to do czasu pojawienia się Batmana niemożliwe. Część była skorumpowana, a inni się bali. Powoli zaczynało podać ,ale tej dwójce to nie przeszkadzało
-Jesteś tylko człowiekiem. To nawet przerośnie ciebie.-ciągnął dalej swoją wypowiedź-  A po drugie, nasza prokuratura, adwokaci mogą być zastraszani.
-Tym się nie martw. –powiedział rzucając w jego  stronę teczkę, która upadła na dachu przy jego nogach, po czym zniknął w mroku nocy .
Nie musiał jej otwierać by dostać się do zdjęcia było do niej przypięte i przedstawiało młodą, piękną brunetkę uśmiechającą się promienie.
***
Tymczasem w Starling City  dwaj nowi bojownicy przemierzali miasto wyprzedzając  Arrow i jego team na każdy kroku .

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 17

       ,, Zaw­sze trze­ba po­dej­mo­wać ry­zyko. Tyl­ko wte­dy uda nam się pojąć, jak wiel­kim cu­dem jest życie [...]. ''

Paulo Coelho 

                      W samochodzie panowała zupełna cisza jak na pogrzebie. Nie grało radio,a z kierowcą Laurel była oddzielona czarną szybą . Cieszyła się,że Oliver odzyska firmę o to dzięki niej ,bo nie musiała do umowy przypinać małą białą karteczkę z wypisaną jego tajemnicą. Podejrzewa,że albo Felicity wpadnie jak burza do bazy i opisze to wszystko,albo wściekły Palmer zadzwoni wściekły do Olivera i powie mu co myśli o jego adwokatce lub osobiście do niego zawita. Jedno jest pewne to nie będą miłe słowa.
Podróż ciągnęła się w nieskończoność,a kobieta zostawiła swój telefon z walizce jak na ironie, ponieważ nie chciała żeby coś ją rozproszyło podczas tej rozmowy. W grę wchodziła dużo stawka,a zaświecony wyświetlacz wyciszonego telefonu przykułby jej uwagę.
Przez większość drogi wokół rozpościerały się już,,umierające" łąki. Laurel nie mogła jednak cieszyć się barwami jesieni przez przyciemniane szyby. Nagle z znudzenie wyrwał ją telefon,który znajdował się nad jej głową. Do tej pory go nie dostrzegła. Miał czarną obudowę. Można by go pomylić z lampką. Szatynka podniosła słuchawkę.
-Dojeżdżamy już pod firmę.-powiedział doniosły głosem kierowca.
-Dziękuję za poinformowanie,ale czy pan zgodnie z panującymi przepisami nie powinien rozmawiać przez telefon w czasie jazdy..-podziękowała grzecznie wypominając złamanie prawa.
Nastała cisza,ale córka kapitana policji w Starling City słyszała oddech mężczyzny.
-Pod pani siedzeniem znajdzie pani prezent.-powiedział kończąc rozmowę.
Laurel odłożyła słuchawkę,sięgając po prezent. Nie czuła się przekupiona,ale też nie mogła poruszyć tej sprawy na pierwszym spotkani,bo mogłoby to przedwcześnie zakończyć współprace.
Laurel wyciągnęła niebieskie pudełko,obwiązane czarowną wstążką. Rozwiązała ją delikatnie rozrywając papier. W środku znalazła maskotkę Mrocznego Rycerza,który chroni to miasto. Zaczęła obracać zabawkę w dłoniach. Twarz bohatera zakrywała czarna maska połączona z peleryną. Maska ma dwa szpiczaste uszy nietoperza. Na piersi bohatera znajduje się szary nietoperz. Czarny kostium wydawał się idealnie pasować do klimatu Gotham. Intrygowało ją to na ile maskotka jej wierna prawdziwemu wizerunkowi bohatera.
                  Auto się zatrzymała,a już po chwili jej drzwi trzymał kierowca. Położyła maskotkę na miejscu obok i wyszła. Jej oczy z początku nie mogły dopasować się do promieni słonecznych w końcu  jechała w pół mroku.
-Dalej panią poprowadzą.-powiedział zamykając drzwi-Mam nadzieję,że podróż minęła pani przyjemnie.
Laurel odwzajemniła uśmiech stając przed wielkim,szklanym budynkiem. Już u jego wejściu było tłoczno czego nie można było powiedzieć o rodzinnej firmie Olivera.
Poprawiła swój żakiet biorąc głęboki oddech. Żałowała ,że teraz nie ma przy sobie torebki by sprawdzić w lusterku czy nie są brudne. Wspięła się po kamiennych schodach . Czując na sobie wzrok innych . Jakby wiedzieli kim jest. W recepcji czy też na parterze panował tłum. Ludzie wchodzili i wychodzili ze szklanych wind.Nie chciało jej się przeciskać przez tłum,aż do biurka. Choć pamiętała słowa kierowcy. Z westchnięciem ruszyła do przody.
          W momencie kiedy do niej podszedł wysoki młodzieniec o ciemnych włosach. Ubrany w niebieskie jeans i koszulkę,na której miał pazury tygrysa.
-Dinah Laurel Lance?-spytał nie zwracając uwagi na ludzi.
-Tak,a pan to kto?-zapytała lekko zaskoczona Laurel.
-Dick Grayson. Vidia miała tu na ciebie czekać.-wyznał wyciągają do niej rękę by się przywitać-Bruce już na ciebie czeka. Zatem  pozwolisz za mną.
Laurel bez słowa podążyła do windy za chłopakiem,która na jej oko mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia lat.
-My tu nie gryziemy.-powiedział widząc jej zdenerwowanie.
-Pracujesz tu?-spytała chcąc jakoś zająć głowę czymś innym.
-Tylko na różnych balach,imprezach robię za maskotkę.-chłopak uśmiechnął się do niej odsłaniając białe zęby.
Mijali kolejne poziomy nie odzywając się do  siebie . Chłopak nucił pod nosem muzyczkę ,która grała w windzie. Z windy widzieli zatłoczone ulice miasta. Można było dostrzec też kontrast na biedną i bogatszą część miasta,więc ten widok był dobrze znany Laurel.
          W windzie przestała grać muzyka i drzwi się otworzyły. Szatynka wyszła rozglądając się. Na wprost windy stał oszklony gabinet z szarego szkła przez,które nic nie można było zobaczyć . Jednak przed nim stało jedno szklane biurko,które na chwilę obecną nikt nie zajmował. Przy ścianie znajdowała się biała sofa,na której usiadł chłopak.
-Godzina prawdy co?-miło z jego strony,że chce jej dodać otuchy-Powodzenia. W najgorszym wypadku nie przypadniecie sobie do gustu. Nie ma sekretarki,więc wchodź.
Onieśmielała ją jego pewność siebie. Sama nie wiedząc czemu posłuchała go. Delikatnie zapukała wchodząc.
          Przy biurku siedział dojrzały mężczyzna sprawdzając coś w laptopie. Na oko Laurel mógł być blisko czterdziestki. Odchrząknęła zwracając na siebie uwagę. Zaskoczony właściciel firmy zamknął szybko urządzenie spoglądając w górę.
-Vidia z panią nie weszła ?-spytał zapinając marynarkę.
-Nie ,nie widziałam na oczy tej pani. Przyprowadził mnie Dick Greyson.-odpowiedziała szybko,gdy podszedł do niej.
-Bruce Wayne.-przedstawił się wyciągając do niej rękę.
-Dinah Laurel Lance.-powiedziała ściskając ją-W czym mogę panu pomóc?
Bruce był wysokim mężczyzną,dobrej postawy o jasnej karnacji. Miał ostre rysy twarzy i ciemne włosy .
-Widzę ,że nie lubi pani tracić czasu.-powiedział wracając do biurka-To dobrze.Moja firma negocjuje teraz z przeciwną firmą części do nowych zabawek . Nie chce na tym stracić  ,więc resztę opowiem pani przy obiedzie. Wyjaśnię co i jak.
Spakował swoją torbę po  czym poprowadził ją w stronę wyjścia. Szatynka była nieco skołowana tylko raz podjęła się podobnej sprawy. Ona zawsze  chciała bronić ludzi lub oskarżać nigdy nie była odpowiedzialna za czyjś majątek.
-Chyba pan postawił na złej karcie.-powiedziała wychodząc za nim-Ja nie zajmuję się takimi sprawami.
Na korytarzu wciąż czekał chłopak grając w grę na telefonie,której dźwięki niosły się echem po korytarzu.
-Wiem ,aczkolwiek jestem innego zdania.-powiedział spoglądając na chłopaka-Dick ominie cię obiad.
Chłopak zebrał się bez słowa wchodząc za nimi do windy.
-Barbara wpada na kolacje.-próbował przerwać niezręczną ciszę.
-Czemu akurat ja?-nie dawało jej to spokoju. Było tylu innych świetnych prawników,a on zdecydował się akurat na nią.
-Odpowiem na to pani pytanie,gdy  będziesz wracać do domu.-powiedział bez ogródek.
Laurel musiała się z niewiedzą pogodzić. W sumie to się do takiego stanu rzeczy przyzwyczaiła. Oliver okłamywał ją przez dobre kilka lat.
***
              Tymczasem w Starling City Oliver  z John biegali po parku. Rozwalając kupki liści ,gdy na ich drodze stanął Palmer.
-Możesz odzyskać rezydencje,pół firmy ,ale trzymaj tą wariatkę z dala o de mnie.-powiedział bez ogródek,
Jasnowłosy wymienił ze swoim przyjacielem zaciekawione spojrzenie. Nie wiedząc do końca o co chodzi.
-O co ci chodzi Palmer?-Oliera mierziło żeby wysłać go karetką na drugi koniec miasta .
-O nic tylko trzymaj tą ćpunkę z dala o de mnie! Nie rozumiesz co do ciebie mówię.-w tej chwili i opanowany naukowiec nie mógł utrzymać nerwów na wodzy.
No i już wiadomo o kogo chodzi?
-Laurel z tego wyszła.-powiedział podchodząc do niego bliżej-Przestraszyłeś się jej czy co ?
Byli gotowi w każdej chwili skoczyć sobie do gardeł. Jak dojdzie do bójki będzie to winna Palmera.
Dwaj rywale patrzeli sobie w oczy  morderczym wzrokiem ich czoła niemal się stykały.

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 16

                 
                Życie jest jak piłka. Gdziekol­wiek by is­tniało, zacho­wuje równowagę. 
                                                                                            Erich Maria Remarque (Paul Remarque)


                            Dla Laurel każdy dzień w nieznanym położeniu wyglądał podobnie trening, trening i jeszcze raz trening .Wiedząc, że pozostanie tu trochę dłużej robiła wgłębienie w skale w postaci kresek by nie stracić rachuby czasu . Dziś rysowała trzydziestą. Trochę wadziło jej to w planach ,że tak długo tu zostali, bo nie ma pomysłu na wykręt by w spokoju jechać do Ghotam.
-Długo mam tu jeszcze na ciebie czekać? -usłyszała głos Teda,która czkał na nią w jeziorze.
-Musisz stać się cierpliwy.-powiedziała idąc w stronę zbiornika wodnego-Co z ciebie za nauczyciel? Brunetka lubiła mu dogryzać słownie . Jej przyjaciel był zanurzony w do szyi w wodzie . Koło niego znajdowały się na przeciwko dwa pnie drzewa .
-Nie patrz się tak na to tylko właź. -powiedział-Spokojnie nie zatonie pod twoim ciężarem.
-Wiem uczyłam się fizyki, ale inaczej jest w teorii inaczej w praktyce.-powoli weszła do lodowatej wody.
Ted wszedł pierwszy na swoją kładkę i niemal od razu złapał równowagę w ręce  trzymał dwa metalowe kije Boo.
Laurel z mieszanymi uczuciami weszła na swoje drzewo. Z większym trudem było jej utrzymać równowagę. Chwiała się wymachując rękami, aż w końcu wpadła do wody.
Zachłysnęła się wodą wypływając na powierzchnie. Jej włosy przykleiły się do twarzy. Bordowa bluzka przybrała ciemny fioletowy kolor.
-W końcu nowe ćwiczenie.-powiedziała ponownie wchodząc na pień-Może jest inne ćwiczenie na równowagę?
-Zapomnij tak najszybciej załapiesz.-powiedział wyciągając w jej stronę rękę z kijem-Nigdy nie wiadomo w jakich okolicznościach się znajdziesz.
              Szatynka przygryzła dolną wargę. Nie raz brała udział w jego zwariowanych pomysłach. Parę razy jeszcze spadła za nim opanowała to ćwiczenie w małym stopniu.
-Gratulacje.-powiedział uderzając kijem w jej nogi . Co spowodowało, że ponownie wpadła do wody. Po chwili jednak wyłoniła się z niej. Na jej twarzy malowała się niezadowolona mina jeszcze w oponowaniu emocji nie pomagał jej Ted ,który rechotał trzymając się za brzuch, ale ku zawodzie         Laurel nie spadł do wody. Nie pozostało jej nic innego jak tylko go zaatakować  niczym rekin z pod wody. Ted nawet nie zwrócił uwagi, gdy nabrała powietrza, a po chwili zniknęła pod po wierzchnią i tak już była cała mokra, więc nie robiło jej to zbytnio różnicy. Spokojnie podpłynęła do jego kłody kołysząc nią. Rozległ się plusk i po chwili ciemnowłosy również wylądował w wodzie. Udało się go zaskoczyć, bo gdy Laurel wypłynęła wypluwał wodę.
-Co to miało być?- spytał odrzucając kije.
-Atak z zaskoczenia.- odpowiedziała mu szatynka słodkim głosem.
Ted zbliżył się do niej obejmując ją. Ich czoła niemal się stykały.
-Dalszy trening w mieście.-powiedział po chwili- Ghotam cię zahartuje ja tylko doszlifuje, ale pierw dokończymy to .
                Laurel nie mogła wykrztusić ani słowa . W końcu doczekała się powrotu do domu, a teraz nie chce wracać. Na samą myśl ile kazań dostanie już woli wylądować znowu w bagnie.
Tym razem nie przeszkadzała im niezręczna cisza. Ponownie weszli na swoje kawałki drewna w dłoniach dzierżąc metalowe kije. Po lesie rozległ się dźwięk uderzających o siebie metalu i co jakiś czas plusk wody.
***
Laurel spakowała swoje rzeczy, ale przed tym przebrała się w suche ubrania. W białą bluzkę i czarne legginsy.
-To jak zdobywałeś jedzenie?- spytała szatynka doganiając go .
-Tobie mogę powiedzieć. Trzy kilometry za jeziorkiem jest chatka, w której wcześniej wszystko zebrałem.-powiedział uśmiechając się pod nosem-Jest tam też prąd, ciepła woda i ubikacja, więc tylko ty miałaś ciężko.
Szatynka nie mogła uwierzyć. Praktycznie cały czas był z nią, gdy wstawała zawsze śniadanie było gotowe. W ogóle kolacja i obiad też. Czuła się oszukana choć wiedziała, że ma jakiś sposób, bo nie jest magikiem . Do krawędzi wzgórza doszli w milczeniu .
-Mam nadzieję, że nie zajmie ci powrót znowu cały dzień.-powiedział Ted zwinie schodząc.
             Tym razem nie zniknął jej tak szybko z oczu . Choć i tak lepiej czułaby się z zabezpieczeniami . Kamienie wciąż wbijały jej się w ręce otwierając dawne rany, ale już ich tak mocno nie ściskała.
Nad nimi zbierały się ciemne chmury jakby zawsze ich wędrówki były skazane na złą pogodę. Na nieszczęście chmura się zarwała i lunął deszcz. Zimne, duże krople wody uderzały w nich przemaczają im ubrania oraz włosy.
-Nie poślizgnij się.-rzucił Ted niezadowolony ze zmiany pogody.
Laurel może nie była zmęczona, ale oddychało jej się ciężko przez stres. Ręce jej się ślizgały na kamieniach.
Brunet zaczekał na nią widząc jak plontają jej się ręce.
-Spokojnie to tylko mały deszczyk.-powiedział próbując przekonać samego siebie-Nie możemy się zatrzymać ani wrócić przeszliśmy już zbyt daleko.
Jej klatka piersiowa unosiła się delikatnie.
-Miejmy to już za sobą.-powiedziała uśmiechając się słabo.
Jeden zły ruch i spadnie łamiąc sobie kark . Wizja własnego upadku i tego martwego wyrazu oczu motywowała ją.
               Poczuła ulgę czując pod stopami twarde podłoże. Trawa wokół nich była 3 cm dłuższa niż miesiąc temu. Teraz na jej zielonych źdźbłach widniały krople wody, które po dłuższej podróży przemoczyły Laurel adidasy. Szatynka tym razem nie ślamażyła się przez co droga powrotna zajęła im krótszy czas.
Na polanie czekał na nich helikopter. -To dało się wylądować bliżej.-stwierdziła z urazą Laurel.
-Musiałem cię sprawdzić.-powiedział Ted uśmiechając się pod nosem-Wybacz.
Pomógł szatynce wsiąść do maszyny, za której sterami siedziała ciemnowłosa kobieta.
-Ted masz może przy sobie telefon ?-spytała nim usiadła na fotelu.
-Mam.-powiedział ściągając, a następnie wyciągają z plecaka czarny dotykowy telefon.
-Mogę?- spytała wskazując na urządzenie.
Brunet bez słowa podał jej telefon , ale mocno się zdziwił, gdy wyszła zamykając za sobą  drzwi.
Laurel wciąż nie dawała spokoju sprawa dotycząca Ghotam na szczęście zapamiętała numer swojego pracodawcy. Było już dawno po 22 ,ale sam powiedział żeby dzwonić do niego w nocy, w dzień.
Szybko wybiła numer oddalając się od helikoptera. Usłyszała pięć sygnałów.
-Słucham.-w jej uszach rozbrzmiał jej  męski, doniosły głos.
-Dobry wieczór z tej strony Dinah Laurel Lance.-powiedziała pewnym głosem-Zjawie się w Ghotam jutro.
-Cieszy mnie to.-ją w pewnym sensie też-Wyślę po panią kierowcę. Miłego snu.
Chciała za protestować, ale połączenie została przerwane. Nic już na to nie mogła poradzić. Szybko skasowała numer i zadzwoniła do Olivera.
-Ollie przyjdź jutro do mnie rano.-powiedziała i się rozłączyła.
Przeczesała ręką włosy wracając do helikoptera.
-Dzięki.-podała swojemu przyjacielowi telefon, siadając obok niego.
Nic nie powiedział ,miał już nałożone na uszy słuchawki ,tylko uśmiechnął się pod nosem . Laurel zrobiła podobnie słysząc jak śmigła zaczynają pracować. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo była zmęczona do czasu, aż nie położyła głowy na ramieniu Ted'a, a powieki zaczęły jej ciążyć. 
***
-Hej księżniczko.-szepnął jej do ucha Ted lekko śturhając- Musisz coś zobaczyć. 
                  Laurel przeciągnęła się otwierając oczy. Przed sobą miała twarz ciemnowłosego ,który wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją. Dawny bokser poprowadził ją do drzwi  helikoptera otwierając je . Laurel ujrzała przed sobą duży wodospad. W uszach szumiała jej woda . Woda na dole pieniła się.Całkowicie ten widok ją zmylił . Jej wszystkie teorie dotyczące tajemniczego miejsca prysły jak bańka.   Chciała patrzeć na ten widok do końca życia ,ale ją z tam tond zabrali . Pamięta silny podmuch wiatru i to, że Ted zaniósł ją do łóżka. Najwidoczniej nie chciał jej budzić.
                         Tego samego dnia Laurel wstała wcześniej . Wzięła ciepły prysznic. Tak bardzo brakowało jej ciepłej wody . Czując ciemny strumień wody na plecach przypomniała sobie o przegadanych nocach z przyjaciółmi . Jednakże ta przyjemność nie mogła trwać w nieskończoność. Ubrała się w białą koszulę i szaro-niebieski spódniczkę oraz żakiet do kompletu.  Starała się nie obudzić Heleny, gdy wyciągała walizkę. Włożyła do niej ważne dokumenty, szczoteczkę do zębów ,kosmetyki i ubrania oraz buty. Zmieściło się jeszcze kilka książek. Nim się obejrzała usłyszała dzwonek do drzwi, który obudził Helenę . W drzwiach stał nie kto inny jak Oliver Queen ubrany w ciemne jeans i niebieską koszulę.
-Hej!- przywitał się,przytulając ją po czym  wszedł do środka.
-Cześć siadaj w kuchni.-powiedziała zamykając za nim drzwi .
Grzecznie spełnił jej prośbę na jasnym blacie leża przedtem przygotowana umowa. Queen nie mógł uwierzyć.
-On się nigdy na to nie zgodzi.-powiedział blednąc.
-Podpisz resztę zostaw mi.-powiedziała przewracają oczami-Jestem twoją przyjaciółką czy nie?
Jasnowłosy przełknął głośno ślinę .Drżącą ręką podpisał dokumenty.
-Dobra to na razie.-powiedziała zbierając dwa egzemplarze umowy i swoją walizkę.
Oliver był zbyt zszokowany by coś powiedzieć siedział tylko z tępym wyrazem twarzy.
Na zewnątrz   na Laurel czekał już czarny samochód przed nim kierowca, który wziął od niej walizkę.
            Na dworze panował zaduch, świeciło słońce. Chciała się przejść, ale kierowca za protestował i zawiózł ją pod firmę. Miał na sobie czarny ,garnitur i specjalną czapkę.
W firmie aktualnie trwał remont, więc nim szatynka dostała się do biura trochę minęło.
-Nie byliśmy dziś umówieni.-powiedział Ray podnosząc głowę z nad papierów.
-Kiedyś mi za to podziękujesz za tą szanse-powiedziała siadając na krześle.
-Wyjdziesz sama czy mam wezwać ochronę.-powiedział poirytowany jej zachowaniem.
Laurel bez słowa wyciągnęła dokument, który on zaczął czytać.
-To jakieś kpiny.-powiedział ze śmiechem-Wróciłaś do nałogu?
Laurel puściła to pytanie w nie pamięć.
-Oliver Queen odzyska swoją rezydencje z racji tego ,że komornik i prokuratura nie dopilnowali swoich obowiązków.-mina Palmer'owi  zrzedła -To tylko kwestia czasu za nim odzyska firmę.
              Miała szczęście. Po jego minie widziała ,że nie zna się na prawie.
-Muszę przedyskutować to z adwokatem.-powiedział blednąc.
-Nie masz to podpisać teraz w przeciwnym razie moja asystentka złoży wniosek do sądu, w którym obecnie się znajduje o przejęcie firmy. -Laurel nie dawała za wygraną.
Ray Palmer westchnął zawiedziony podpisując dokument . Nie znał za dobrze tej historii ,a nie chciał ryzykować utratą firmy ,w którą tyle włożył. Szatynka zostawiła mu jeden egzemplarz wychodząc z sali . Na jej twarzy malował się uśmiech satysfakcji. Wsiadła do auta promieniejąc.