poniedziałek, 22 czerwca 2015

Rozdział 17

       ,, Zaw­sze trze­ba po­dej­mo­wać ry­zyko. Tyl­ko wte­dy uda nam się pojąć, jak wiel­kim cu­dem jest życie [...]. ''

Paulo Coelho 

                      W samochodzie panowała zupełna cisza jak na pogrzebie. Nie grało radio,a z kierowcą Laurel była oddzielona czarną szybą . Cieszyła się,że Oliver odzyska firmę o to dzięki niej ,bo nie musiała do umowy przypinać małą białą karteczkę z wypisaną jego tajemnicą. Podejrzewa,że albo Felicity wpadnie jak burza do bazy i opisze to wszystko,albo wściekły Palmer zadzwoni wściekły do Olivera i powie mu co myśli o jego adwokatce lub osobiście do niego zawita. Jedno jest pewne to nie będą miłe słowa.
Podróż ciągnęła się w nieskończoność,a kobieta zostawiła swój telefon z walizce jak na ironie, ponieważ nie chciała żeby coś ją rozproszyło podczas tej rozmowy. W grę wchodziła dużo stawka,a zaświecony wyświetlacz wyciszonego telefonu przykułby jej uwagę.
Przez większość drogi wokół rozpościerały się już,,umierające" łąki. Laurel nie mogła jednak cieszyć się barwami jesieni przez przyciemniane szyby. Nagle z znudzenie wyrwał ją telefon,który znajdował się nad jej głową. Do tej pory go nie dostrzegła. Miał czarną obudowę. Można by go pomylić z lampką. Szatynka podniosła słuchawkę.
-Dojeżdżamy już pod firmę.-powiedział doniosły głosem kierowca.
-Dziękuję za poinformowanie,ale czy pan zgodnie z panującymi przepisami nie powinien rozmawiać przez telefon w czasie jazdy..-podziękowała grzecznie wypominając złamanie prawa.
Nastała cisza,ale córka kapitana policji w Starling City słyszała oddech mężczyzny.
-Pod pani siedzeniem znajdzie pani prezent.-powiedział kończąc rozmowę.
Laurel odłożyła słuchawkę,sięgając po prezent. Nie czuła się przekupiona,ale też nie mogła poruszyć tej sprawy na pierwszym spotkani,bo mogłoby to przedwcześnie zakończyć współprace.
Laurel wyciągnęła niebieskie pudełko,obwiązane czarowną wstążką. Rozwiązała ją delikatnie rozrywając papier. W środku znalazła maskotkę Mrocznego Rycerza,który chroni to miasto. Zaczęła obracać zabawkę w dłoniach. Twarz bohatera zakrywała czarna maska połączona z peleryną. Maska ma dwa szpiczaste uszy nietoperza. Na piersi bohatera znajduje się szary nietoperz. Czarny kostium wydawał się idealnie pasować do klimatu Gotham. Intrygowało ją to na ile maskotka jej wierna prawdziwemu wizerunkowi bohatera.
                  Auto się zatrzymała,a już po chwili jej drzwi trzymał kierowca. Położyła maskotkę na miejscu obok i wyszła. Jej oczy z początku nie mogły dopasować się do promieni słonecznych w końcu  jechała w pół mroku.
-Dalej panią poprowadzą.-powiedział zamykając drzwi-Mam nadzieję,że podróż minęła pani przyjemnie.
Laurel odwzajemniła uśmiech stając przed wielkim,szklanym budynkiem. Już u jego wejściu było tłoczno czego nie można było powiedzieć o rodzinnej firmie Olivera.
Poprawiła swój żakiet biorąc głęboki oddech. Żałowała ,że teraz nie ma przy sobie torebki by sprawdzić w lusterku czy nie są brudne. Wspięła się po kamiennych schodach . Czując na sobie wzrok innych . Jakby wiedzieli kim jest. W recepcji czy też na parterze panował tłum. Ludzie wchodzili i wychodzili ze szklanych wind.Nie chciało jej się przeciskać przez tłum,aż do biurka. Choć pamiętała słowa kierowcy. Z westchnięciem ruszyła do przody.
          W momencie kiedy do niej podszedł wysoki młodzieniec o ciemnych włosach. Ubrany w niebieskie jeans i koszulkę,na której miał pazury tygrysa.
-Dinah Laurel Lance?-spytał nie zwracając uwagi na ludzi.
-Tak,a pan to kto?-zapytała lekko zaskoczona Laurel.
-Dick Grayson. Vidia miała tu na ciebie czekać.-wyznał wyciągają do niej rękę by się przywitać-Bruce już na ciebie czeka. Zatem  pozwolisz za mną.
Laurel bez słowa podążyła do windy za chłopakiem,która na jej oko mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia lat.
-My tu nie gryziemy.-powiedział widząc jej zdenerwowanie.
-Pracujesz tu?-spytała chcąc jakoś zająć głowę czymś innym.
-Tylko na różnych balach,imprezach robię za maskotkę.-chłopak uśmiechnął się do niej odsłaniając białe zęby.
Mijali kolejne poziomy nie odzywając się do  siebie . Chłopak nucił pod nosem muzyczkę ,która grała w windzie. Z windy widzieli zatłoczone ulice miasta. Można było dostrzec też kontrast na biedną i bogatszą część miasta,więc ten widok był dobrze znany Laurel.
          W windzie przestała grać muzyka i drzwi się otworzyły. Szatynka wyszła rozglądając się. Na wprost windy stał oszklony gabinet z szarego szkła przez,które nic nie można było zobaczyć . Jednak przed nim stało jedno szklane biurko,które na chwilę obecną nikt nie zajmował. Przy ścianie znajdowała się biała sofa,na której usiadł chłopak.
-Godzina prawdy co?-miło z jego strony,że chce jej dodać otuchy-Powodzenia. W najgorszym wypadku nie przypadniecie sobie do gustu. Nie ma sekretarki,więc wchodź.
Onieśmielała ją jego pewność siebie. Sama nie wiedząc czemu posłuchała go. Delikatnie zapukała wchodząc.
          Przy biurku siedział dojrzały mężczyzna sprawdzając coś w laptopie. Na oko Laurel mógł być blisko czterdziestki. Odchrząknęła zwracając na siebie uwagę. Zaskoczony właściciel firmy zamknął szybko urządzenie spoglądając w górę.
-Vidia z panią nie weszła ?-spytał zapinając marynarkę.
-Nie ,nie widziałam na oczy tej pani. Przyprowadził mnie Dick Greyson.-odpowiedziała szybko,gdy podszedł do niej.
-Bruce Wayne.-przedstawił się wyciągając do niej rękę.
-Dinah Laurel Lance.-powiedziała ściskając ją-W czym mogę panu pomóc?
Bruce był wysokim mężczyzną,dobrej postawy o jasnej karnacji. Miał ostre rysy twarzy i ciemne włosy .
-Widzę ,że nie lubi pani tracić czasu.-powiedział wracając do biurka-To dobrze.Moja firma negocjuje teraz z przeciwną firmą części do nowych zabawek . Nie chce na tym stracić  ,więc resztę opowiem pani przy obiedzie. Wyjaśnię co i jak.
Spakował swoją torbę po  czym poprowadził ją w stronę wyjścia. Szatynka była nieco skołowana tylko raz podjęła się podobnej sprawy. Ona zawsze  chciała bronić ludzi lub oskarżać nigdy nie była odpowiedzialna za czyjś majątek.
-Chyba pan postawił na złej karcie.-powiedziała wychodząc za nim-Ja nie zajmuję się takimi sprawami.
Na korytarzu wciąż czekał chłopak grając w grę na telefonie,której dźwięki niosły się echem po korytarzu.
-Wiem ,aczkolwiek jestem innego zdania.-powiedział spoglądając na chłopaka-Dick ominie cię obiad.
Chłopak zebrał się bez słowa wchodząc za nimi do windy.
-Barbara wpada na kolacje.-próbował przerwać niezręczną ciszę.
-Czemu akurat ja?-nie dawało jej to spokoju. Było tylu innych świetnych prawników,a on zdecydował się akurat na nią.
-Odpowiem na to pani pytanie,gdy  będziesz wracać do domu.-powiedział bez ogródek.
Laurel musiała się z niewiedzą pogodzić. W sumie to się do takiego stanu rzeczy przyzwyczaiła. Oliver okłamywał ją przez dobre kilka lat.
***
              Tymczasem w Starling City Oliver  z John biegali po parku. Rozwalając kupki liści ,gdy na ich drodze stanął Palmer.
-Możesz odzyskać rezydencje,pół firmy ,ale trzymaj tą wariatkę z dala o de mnie.-powiedział bez ogródek,
Jasnowłosy wymienił ze swoim przyjacielem zaciekawione spojrzenie. Nie wiedząc do końca o co chodzi.
-O co ci chodzi Palmer?-Oliera mierziło żeby wysłać go karetką na drugi koniec miasta .
-O nic tylko trzymaj tą ćpunkę z dala o de mnie! Nie rozumiesz co do ciebie mówię.-w tej chwili i opanowany naukowiec nie mógł utrzymać nerwów na wodzy.
No i już wiadomo o kogo chodzi?
-Laurel z tego wyszła.-powiedział podchodząc do niego bliżej-Przestraszyłeś się jej czy co ?
Byli gotowi w każdej chwili skoczyć sobie do gardeł. Jak dojdzie do bójki będzie to winna Palmera.
Dwaj rywale patrzeli sobie w oczy  morderczym wzrokiem ich czoła niemal się stykały.

środa, 10 czerwca 2015

Rozdział 16

                 
                Życie jest jak piłka. Gdziekol­wiek by is­tniało, zacho­wuje równowagę. 
                                                                                            Erich Maria Remarque (Paul Remarque)


                            Dla Laurel każdy dzień w nieznanym położeniu wyglądał podobnie trening, trening i jeszcze raz trening .Wiedząc, że pozostanie tu trochę dłużej robiła wgłębienie w skale w postaci kresek by nie stracić rachuby czasu . Dziś rysowała trzydziestą. Trochę wadziło jej to w planach ,że tak długo tu zostali, bo nie ma pomysłu na wykręt by w spokoju jechać do Ghotam.
-Długo mam tu jeszcze na ciebie czekać? -usłyszała głos Teda,która czkał na nią w jeziorze.
-Musisz stać się cierpliwy.-powiedziała idąc w stronę zbiornika wodnego-Co z ciebie za nauczyciel? Brunetka lubiła mu dogryzać słownie . Jej przyjaciel był zanurzony w do szyi w wodzie . Koło niego znajdowały się na przeciwko dwa pnie drzewa .
-Nie patrz się tak na to tylko właź. -powiedział-Spokojnie nie zatonie pod twoim ciężarem.
-Wiem uczyłam się fizyki, ale inaczej jest w teorii inaczej w praktyce.-powoli weszła do lodowatej wody.
Ted wszedł pierwszy na swoją kładkę i niemal od razu złapał równowagę w ręce  trzymał dwa metalowe kije Boo.
Laurel z mieszanymi uczuciami weszła na swoje drzewo. Z większym trudem było jej utrzymać równowagę. Chwiała się wymachując rękami, aż w końcu wpadła do wody.
Zachłysnęła się wodą wypływając na powierzchnie. Jej włosy przykleiły się do twarzy. Bordowa bluzka przybrała ciemny fioletowy kolor.
-W końcu nowe ćwiczenie.-powiedziała ponownie wchodząc na pień-Może jest inne ćwiczenie na równowagę?
-Zapomnij tak najszybciej załapiesz.-powiedział wyciągając w jej stronę rękę z kijem-Nigdy nie wiadomo w jakich okolicznościach się znajdziesz.
              Szatynka przygryzła dolną wargę. Nie raz brała udział w jego zwariowanych pomysłach. Parę razy jeszcze spadła za nim opanowała to ćwiczenie w małym stopniu.
-Gratulacje.-powiedział uderzając kijem w jej nogi . Co spowodowało, że ponownie wpadła do wody. Po chwili jednak wyłoniła się z niej. Na jej twarzy malowała się niezadowolona mina jeszcze w oponowaniu emocji nie pomagał jej Ted ,który rechotał trzymając się za brzuch, ale ku zawodzie         Laurel nie spadł do wody. Nie pozostało jej nic innego jak tylko go zaatakować  niczym rekin z pod wody. Ted nawet nie zwrócił uwagi, gdy nabrała powietrza, a po chwili zniknęła pod po wierzchnią i tak już była cała mokra, więc nie robiło jej to zbytnio różnicy. Spokojnie podpłynęła do jego kłody kołysząc nią. Rozległ się plusk i po chwili ciemnowłosy również wylądował w wodzie. Udało się go zaskoczyć, bo gdy Laurel wypłynęła wypluwał wodę.
-Co to miało być?- spytał odrzucając kije.
-Atak z zaskoczenia.- odpowiedziała mu szatynka słodkim głosem.
Ted zbliżył się do niej obejmując ją. Ich czoła niemal się stykały.
-Dalszy trening w mieście.-powiedział po chwili- Ghotam cię zahartuje ja tylko doszlifuje, ale pierw dokończymy to .
                Laurel nie mogła wykrztusić ani słowa . W końcu doczekała się powrotu do domu, a teraz nie chce wracać. Na samą myśl ile kazań dostanie już woli wylądować znowu w bagnie.
Tym razem nie przeszkadzała im niezręczna cisza. Ponownie weszli na swoje kawałki drewna w dłoniach dzierżąc metalowe kije. Po lesie rozległ się dźwięk uderzających o siebie metalu i co jakiś czas plusk wody.
***
Laurel spakowała swoje rzeczy, ale przed tym przebrała się w suche ubrania. W białą bluzkę i czarne legginsy.
-To jak zdobywałeś jedzenie?- spytała szatynka doganiając go .
-Tobie mogę powiedzieć. Trzy kilometry za jeziorkiem jest chatka, w której wcześniej wszystko zebrałem.-powiedział uśmiechając się pod nosem-Jest tam też prąd, ciepła woda i ubikacja, więc tylko ty miałaś ciężko.
Szatynka nie mogła uwierzyć. Praktycznie cały czas był z nią, gdy wstawała zawsze śniadanie było gotowe. W ogóle kolacja i obiad też. Czuła się oszukana choć wiedziała, że ma jakiś sposób, bo nie jest magikiem . Do krawędzi wzgórza doszli w milczeniu .
-Mam nadzieję, że nie zajmie ci powrót znowu cały dzień.-powiedział Ted zwinie schodząc.
             Tym razem nie zniknął jej tak szybko z oczu . Choć i tak lepiej czułaby się z zabezpieczeniami . Kamienie wciąż wbijały jej się w ręce otwierając dawne rany, ale już ich tak mocno nie ściskała.
Nad nimi zbierały się ciemne chmury jakby zawsze ich wędrówki były skazane na złą pogodę. Na nieszczęście chmura się zarwała i lunął deszcz. Zimne, duże krople wody uderzały w nich przemaczają im ubrania oraz włosy.
-Nie poślizgnij się.-rzucił Ted niezadowolony ze zmiany pogody.
Laurel może nie była zmęczona, ale oddychało jej się ciężko przez stres. Ręce jej się ślizgały na kamieniach.
Brunet zaczekał na nią widząc jak plontają jej się ręce.
-Spokojnie to tylko mały deszczyk.-powiedział próbując przekonać samego siebie-Nie możemy się zatrzymać ani wrócić przeszliśmy już zbyt daleko.
Jej klatka piersiowa unosiła się delikatnie.
-Miejmy to już za sobą.-powiedziała uśmiechając się słabo.
Jeden zły ruch i spadnie łamiąc sobie kark . Wizja własnego upadku i tego martwego wyrazu oczu motywowała ją.
               Poczuła ulgę czując pod stopami twarde podłoże. Trawa wokół nich była 3 cm dłuższa niż miesiąc temu. Teraz na jej zielonych źdźbłach widniały krople wody, które po dłuższej podróży przemoczyły Laurel adidasy. Szatynka tym razem nie ślamażyła się przez co droga powrotna zajęła im krótszy czas.
Na polanie czekał na nich helikopter. -To dało się wylądować bliżej.-stwierdziła z urazą Laurel.
-Musiałem cię sprawdzić.-powiedział Ted uśmiechając się pod nosem-Wybacz.
Pomógł szatynce wsiąść do maszyny, za której sterami siedziała ciemnowłosa kobieta.
-Ted masz może przy sobie telefon ?-spytała nim usiadła na fotelu.
-Mam.-powiedział ściągając, a następnie wyciągają z plecaka czarny dotykowy telefon.
-Mogę?- spytała wskazując na urządzenie.
Brunet bez słowa podał jej telefon , ale mocno się zdziwił, gdy wyszła zamykając za sobą  drzwi.
Laurel wciąż nie dawała spokoju sprawa dotycząca Ghotam na szczęście zapamiętała numer swojego pracodawcy. Było już dawno po 22 ,ale sam powiedział żeby dzwonić do niego w nocy, w dzień.
Szybko wybiła numer oddalając się od helikoptera. Usłyszała pięć sygnałów.
-Słucham.-w jej uszach rozbrzmiał jej  męski, doniosły głos.
-Dobry wieczór z tej strony Dinah Laurel Lance.-powiedziała pewnym głosem-Zjawie się w Ghotam jutro.
-Cieszy mnie to.-ją w pewnym sensie też-Wyślę po panią kierowcę. Miłego snu.
Chciała za protestować, ale połączenie została przerwane. Nic już na to nie mogła poradzić. Szybko skasowała numer i zadzwoniła do Olivera.
-Ollie przyjdź jutro do mnie rano.-powiedziała i się rozłączyła.
Przeczesała ręką włosy wracając do helikoptera.
-Dzięki.-podała swojemu przyjacielowi telefon, siadając obok niego.
Nic nie powiedział ,miał już nałożone na uszy słuchawki ,tylko uśmiechnął się pod nosem . Laurel zrobiła podobnie słysząc jak śmigła zaczynają pracować. Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo była zmęczona do czasu, aż nie położyła głowy na ramieniu Ted'a, a powieki zaczęły jej ciążyć. 
***
-Hej księżniczko.-szepnął jej do ucha Ted lekko śturhając- Musisz coś zobaczyć. 
                  Laurel przeciągnęła się otwierając oczy. Przed sobą miała twarz ciemnowłosego ,który wyciągnął do niej rękę. Chwyciła ją. Dawny bokser poprowadził ją do drzwi  helikoptera otwierając je . Laurel ujrzała przed sobą duży wodospad. W uszach szumiała jej woda . Woda na dole pieniła się.Całkowicie ten widok ją zmylił . Jej wszystkie teorie dotyczące tajemniczego miejsca prysły jak bańka.   Chciała patrzeć na ten widok do końca życia ,ale ją z tam tond zabrali . Pamięta silny podmuch wiatru i to, że Ted zaniósł ją do łóżka. Najwidoczniej nie chciał jej budzić.
                         Tego samego dnia Laurel wstała wcześniej . Wzięła ciepły prysznic. Tak bardzo brakowało jej ciepłej wody . Czując ciemny strumień wody na plecach przypomniała sobie o przegadanych nocach z przyjaciółmi . Jednakże ta przyjemność nie mogła trwać w nieskończoność. Ubrała się w białą koszulę i szaro-niebieski spódniczkę oraz żakiet do kompletu.  Starała się nie obudzić Heleny, gdy wyciągała walizkę. Włożyła do niej ważne dokumenty, szczoteczkę do zębów ,kosmetyki i ubrania oraz buty. Zmieściło się jeszcze kilka książek. Nim się obejrzała usłyszała dzwonek do drzwi, który obudził Helenę . W drzwiach stał nie kto inny jak Oliver Queen ubrany w ciemne jeans i niebieską koszulę.
-Hej!- przywitał się,przytulając ją po czym  wszedł do środka.
-Cześć siadaj w kuchni.-powiedziała zamykając za nim drzwi .
Grzecznie spełnił jej prośbę na jasnym blacie leża przedtem przygotowana umowa. Queen nie mógł uwierzyć.
-On się nigdy na to nie zgodzi.-powiedział blednąc.
-Podpisz resztę zostaw mi.-powiedziała przewracają oczami-Jestem twoją przyjaciółką czy nie?
Jasnowłosy przełknął głośno ślinę .Drżącą ręką podpisał dokumenty.
-Dobra to na razie.-powiedziała zbierając dwa egzemplarze umowy i swoją walizkę.
Oliver był zbyt zszokowany by coś powiedzieć siedział tylko z tępym wyrazem twarzy.
Na zewnątrz   na Laurel czekał już czarny samochód przed nim kierowca, który wziął od niej walizkę.
            Na dworze panował zaduch, świeciło słońce. Chciała się przejść, ale kierowca za protestował i zawiózł ją pod firmę. Miał na sobie czarny ,garnitur i specjalną czapkę.
W firmie aktualnie trwał remont, więc nim szatynka dostała się do biura trochę minęło.
-Nie byliśmy dziś umówieni.-powiedział Ray podnosząc głowę z nad papierów.
-Kiedyś mi za to podziękujesz za tą szanse-powiedziała siadając na krześle.
-Wyjdziesz sama czy mam wezwać ochronę.-powiedział poirytowany jej zachowaniem.
Laurel bez słowa wyciągnęła dokument, który on zaczął czytać.
-To jakieś kpiny.-powiedział ze śmiechem-Wróciłaś do nałogu?
Laurel puściła to pytanie w nie pamięć.
-Oliver Queen odzyska swoją rezydencje z racji tego ,że komornik i prokuratura nie dopilnowali swoich obowiązków.-mina Palmer'owi  zrzedła -To tylko kwestia czasu za nim odzyska firmę.
              Miała szczęście. Po jego minie widziała ,że nie zna się na prawie.
-Muszę przedyskutować to z adwokatem.-powiedział blednąc.
-Nie masz to podpisać teraz w przeciwnym razie moja asystentka złoży wniosek do sądu, w którym obecnie się znajduje o przejęcie firmy. -Laurel nie dawała za wygraną.
Ray Palmer westchnął zawiedziony podpisując dokument . Nie znał za dobrze tej historii ,a nie chciał ryzykować utratą firmy ,w którą tyle włożył. Szatynka zostawiła mu jeden egzemplarz wychodząc z sali . Na jej twarzy malował się uśmiech satysfakcji. Wsiadła do auta promieniejąc.