poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 22

                ,,Przy­jaźń nie potępia w chwi­lach trud­nych, nie od­po­wiada zim­nym ro­zumo­waniem: gdy­byś postąpił w ten czy tam­ten sposób... Ot­wiera sze­roko ra­miona i mówi: nie pragnę wie­dzieć, nie oce­niam, tu­taj jest ser­ce, gdzie możesz spocząć.''
Malwida von Meysenbug

               Płytkie oddechy. Spocone ciała. Jak co rano  Laurel wraz z Dickiem poszła pobiegać. Dzisiaj już nie zdąży z nim potrenować walkę wręcz. Biedaczek do tej pory nie może pogodzić się z faktem, że za pierwszy razem go pokonała. Widział jak się bije, ale nie przypuszczał, że może, aż tak mocno  uderzyć. Bruce niemal natychmiast rozpoznał w jej stylu walki nauki Teda. Okazało się, że Wildcat również i jego uczył.
- Dzisiaj ostatnia rozprawa i wraca panienka do domu.- powiedział Alfred wchodząc do holu- Pora się przygotować by zakończyć to w wielkim stylu.
                Najbardziej w domu będzie jej brakować tej uprzejmości i wiary w jej możliwości. Z uśmiechem na twarzy wyminęła ich. Pot spływał jej po całym ciele, więc niewiele się zastanawiając, od razu po wejściu do pokoju udała się, do łazienki. Swoją drogą strasznie zaniedbała swój pokój, ale nie pozwoliła Alfredowi w nim sprzątać.
Papiery walały się, wszędzie podobnie jak opakowania po batonach i chipsach. Przepocone ubrania przykleiły się jej do ciała. Wzięła szybki prysznic i przebrała się w wcześniej przygotowane ciuchy. Białą spódnicę, czarną koszulę i biały żakiet oraz bardzo niewygodne buty na obcasie. Zgarnęła z biurka resztę dowodów i zeszła na dół.
                 Domownicy dawno już wyjechali załatwiać swoje sprawy. W domu został tylko kamerdyner  z Clarkiem. Mężczyzna  jadł  już śniadanie, na które ona dzisiaj nie miała ochoty.
- Jak ty możesz o tej porze myśleć po nieprzespanej nocy? -spytał dziennikarz- Jesteście z Bruce'm maszynami.
Kent miał na sobie zwykle jeans przetarte na kolanach i niebieską koszulkę ze znakiem Supermana.
- Dużo osób prowadzi zarówno nocny jak i dzienny tryb życia i zawsze wyglądają na wypoczętych.-powiedziała siadając na przeciw niego.
Pomimo tego, że nie chciała jeść śniadania. Skusiła się na tabliczkę czekolady.
- Oboje jutro wrócimy do domu.-rozmyślał dalej ciemnowłosy- Wiesz gdzie mnie znaleźć jakby coś się działo.
Laurel teraz nie musi się obawiać Olivera i swojego taty po tym co tu widziała. Złoczyńcy w Starling City to amatorzy. Choć ci co witają w mieście w weekendy do nich się nie zaliczają. Codziennie w nocy Laurel monitorowała wszystko z jaskini. Była ich drugą parą oczu.
- Na mnie już czas.- rzekła widząc przez okno jak podjeżdża czarny samochodem jej kierowcą.
- Bruce kazał ci przekazać, że któryś z nas na pewno będzie na ciebie czekał.-powiedział, gdy stała już w drzwiach.
                W czasie swojego krótkiego prysznic i rozmowy z herosem zdążyło się rozpadać. Niebo przybrało szary odcień, a duże krople deszczu uderzały o auto.
,,Ostatnia sprawa i do domu."- pomyślała, gdy stanęła przed sądem. 
***
Tego dnia, choć miała tylko jedną rozprawę wyszła, z gmachu sądu, gdy powoli na niebie ukazywały się gwiazdy, a na ulicach miasta nie był żywej duszy. Poczciwi  mieszkańcy Gotham jedli teraz kolację z bliskimi. Na Laurel jednak nikt nie czekał.
,,Mężczyźni"- pomyślała dokładnie zapinając  swój czarny płaszcz.
Westchnęła schodząc ze schodów. Na szczęście szatynce ostatnio poprawiła się orientacja w terenie i wiedziała jak trafić do domu Wayne’ a. Skręciła, w ciemną uliczkę czując, niepokój. Była pierwszy raz sama na ulicach Gotham  po zmierzchu.  Mijała wiele budynków których dobiegał blask lamp i głosy ludzi.
                Gdy właśnie mijała opuszczoną fabrykę. Ktoś popchnął ją na drzwi przy okazji je rozwalając. Laurel zatoczyła się w półmroku. Powoli wstała, ale jej oczy jeszcze się nie przyzwyczaiły do ciemności, więc póki co napastnicy mogą zrobić z nią co zechcą.
Na sam koniec  ktoś musiał zepsuć jej wyjazd. Poczuła zapach męskich perfum, a chwile później ktoś od tyłu ją podusił. Nie mogła się wyrwać z tego uścisku, ale przynajmniej obraz jej się wyostrzał.
Nade pchnęła go z całej siły obcasem. Mężczyzna zajęknął puszczając ją. W momencie kiedy ona się schyliła czyjaś pieść. Uderzyła go w nos. Ten cios był przeznaczony dla niej.
                Szybko wbiegła do kolejnego pomieszczenia, w którym znajdowały się tylko wysoko ułożone belki drewna. Nie miała gdzie się schować, a czterech napastników już wbiegło za nią. Powoli wycofała się pod ścianę. W ręku trzymali broń . W każdej chwili mogli się jej pozbyć. Laurel rzadko kiedy krzyczy, ale może ktoś ją usłyszy. Ktoś kto obiecał, że na pewno ktoś będzie na nią czekał.  I ma nadzieje, że to miał być Clark. Tylko ona ma taki krzyk. Wydała z siebie dźwięk, który ogłuszył napastników. Fale dźwiękowe rozwaliły zabezpieczenia drewna i wszystko zwaliło się na ziemie, a Laurel straciła przytomność. 

***

                Szatynka obudziła się na jasnej kanapie w domu Wayne .Przykryta grubym kocem.
-Leż!- usłyszała od razu głos Barbary, gdy starała się podnieść.
Pod naciskiem rudowłosej ponownie ułożyła się w pozycji leżącej. Ból w głowie zamiast słabnąć nasilał się z każdą chwilą.
- Co się stało?- spytała próbując sobie coś przypomnieć poza spadającymi belkami, ale miała pustkę w głowie.
Barbara spojrzała, na nią z troską marszcząc brwi. Chwile później w pokoju pojawili się wszyscy mieszkańcy. 
-Znalazłem cię nieprzytomną w starej  fabryce.- tłumaczył Clark-Nie wiem co tam się stało, ale twoim niedoszli zamachowy byli poobijani i nieprzytomni, a z uszy płynęła im krew. Z tego co wiem. Do tej pory mają problemy ze słuchem.
                Słuchając tego co mówił ciemnowłosy w jej głowie pojawiały się przebłyski zdarzenia, ale to niemożliwe żeby ona tak potrafiła.

-Prześpij się.-powiedział Bruce- Jutro o tym jeszcze porozmawiamy.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 21

,,Każda rodzi­na tai w so­bie swois­te nieza­dowo­lenie, które zmusza do ucie­czki każde­go jej człon­ka, dopóki po­siada on jakąkol­wiek siłę żywotną.''
Paul Ambroise Valéry
Dzisiejsza noc nie należała do przyjemnych. Po przebudzeniu Laurel czuła na sobie wzrok wszystkich. Leżała, na metalowym stole przykryta, niebieskim miękkim kocem.
Clark był już w swoim niebieskim stroju z czerwoną peleryną. Nie odezwała się ani słowem. Czekając na cokolwiek. Barbara miała już ustawiony nos.
- Nie ścignąłeś mnie tu po to bym pilnowała twoich interesów.- nie sposób się było tego  nie zauważyć -Zaprosiłeś mnie bym pakowała ludzi do więzienia.
Przez radio podsłuchiwali tutejszą policje, której teraz   linie są cały czas zajęte, a oni zamiast im pomóc stoją nad nią i nic nie robią.
- Nikomu nie powie co robicie po nocach.-powiedziała powoli- Umiem taką tajemnice dochować.
Atmosfera niemal natychmiast się rozluźniła choć wciąż wszyscy byli spięci.
- Przepraszam.-po raz pierwszy w życiu ktoś szczerze ją przeprosił- Nie wiedziałem czy mogę ci ufać. W tym świecie tylko nie wielu godnych jest zaufania.
Głos Bruce’a był przygnębiony. Pełen żalu, ale miał racje. Laurel dobrze o tym wiedziała, bo już zdążyła się na tym  sparzyć. 

***
-Helena nie wkurzaj mnie. Gdzie jest Laurel.-Oliver od godziny męczył szatynkę.
                Na powrót milioner. Miał na sobie szary garnitur ,białą koszule i czarny krawat. Stali mierząc się wzrokiem w małej kuchni.
-Nie czytałeś naklejki na drzwiach. - Hunterss lubiła się droczyć z dawnym chłopakiem- Ma różyczkę.
Szatynka ubrała się dziś w niebiesko-czerwoną koszule w kratkę i niebieskie szorty. W porównaniu do mężczyzny. Po mieszkaniu chodziła boso.
- Helena!!!-śpieszyło mu się na spotkanie z ekipą, a ona go spowalniała-Laurel przechodziła już różyczkę na wakacjach ze mną.
Queen kipiał ze złości. Jego twarz powoli przybierała czerwony kolor.
- Wiem to i ty też.- powiedziała z uśmiechem na twarzy- Tylko nasza dwójka to wie.
Helena marzyła o tym by jak najszybciej dał jej spokój, ale nie on w tej sprawie musi postawić na swoim. Tak naprawdę też się o nią martwiła. Od dwóch tygodni nie odbierała od niej telefonu i gdyby nie to, że co jakiś czas w telewizji mówioną o wyrokach w Gotham. Pojechałaby tam.
- Od miesiąca nie kontaktuje się z Sarą i ze mną. -jego głos na chwile się załamał- Co ja jej takiego zrobiłem?
Helena prychnęła, przypominając sobie ich historie. On ją najbardziej skrzywdził, a jednak dalej mu pomagała. Jako jedyna z jego byłych. Sara przybyła do miasta nie dla siostry jak uważała, ale za swoimi  sprawami. 
- Nie chce widzieć ciebie i kolegę na ulicach nocą. - powiedział wychodząc. 

                Helena podążyła za nim by zamknąć porządnie drzwi. Sama nie wie co ma robić. Powiedzieć mu gdzie jest czy nie. Zabronić  wychodzić jej nocą na ulice nie może. Nie jest jej ojcem czy rodziną. Zmęczona natłokiem emocji i nocnymi wypadami  usiadła,  na jasnej skórzanej sofie. Czerwony kolor ścian  ją coraz bardziej irytował.  
Bez dłuższego namysłu wybrała numer do kobiety i znowu się zawiodła. Usłyszała jej głos, ale to była poczta głosowa. 
,,Co ty tam  robisz Laurel?''-pomyślała- ,,I czy na pewno jesteś w Gotham?''


sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 20


,,Ważne jest by nigdy nie przestać pytać. Ciekawość nie istnieje bez przyczyny. Wystarczy więc, jeśli spróbujemy zrozumieć choć trochę tej tajemnicy każdego dnia. Nigdy nie trać świętej ciekawości. Kto nie potrafi pytać nie potrafi żyć.''
                                                                                  Albert Einstein

Następnego dnia policja w Gotham zabrała ich na komisariat.
Od godziny siedzieli w  ciasnym pokoju przesłuchań. Ściany były pomalowane na ciemny kolor. Za och placami znajdowało się lustro . W pomieszczeniu znajdowały się tylko trzy stołki i stół.
- Dobrze. Idę na kawę.-powiedział funkcjonariusz, który ich przesłuchiwał- Do tego czasu może sobie coś przypomnicie.
Wyszedł, zostawiając akta sprawy na stole. Laurel bez słowa odwróciła, je w swoją stronę i zaczęła czytać.
- Zgłupiałaś.-zaczął Dick, ale  uciszyła gestem ręki -Teraz to na pewno postawią nam zarzuty.
Odłożyła dokumenty na miejsce.
Ubrała dziś białe spodnie oraz tego samego koloru bluzkę.  Włosy spięła elektryczną spinką.
Chwile później do sali wrócił policjant, a Laurel wstała.
-Musimy pana przeprosić, ale dalsza rozmowa nie ma sensu. Zważywszy, że to tutejsza policja popełniła błąd.-powiedziała oficjalnie- Pomijając, parę ważnych kroków w wczorajszych działaniach.
-Nie miała, pani prawa czytać, tych akt.-oburzył się mężczyzna.
-A pan miał, obowiązek je ze sobą zabrać-pomogła Dickowi wstać, który przysłuchiwał się temu z osłupieniem.
Rzucili szybkie do widzenia i już ich nie była.
Całej tak sytuacji jak i wczoraj przyglądał się komisarz Gordon. Przygryzł wargę zdając sobie sprawę, że Batman miał racje.
*Dwa tygodnie później*
Dużo w ciągu minionych tygodni się z mieniło. Laurel trochę poznała Bruce’a i już nie był przy niej taki dyskretny. Traktował ją jak przyjaciółkę. W mieście z Batmanem zaczął, działać Superman i to w noc kiedy przyjechał, Clark . Było to dla niej dziwne podejrzane, ale nic nie mogła z tym zrobić.
Laurel właśnie szła, niepierwszy raz na najwyższe piętro do milionera. Nie miała dla niego dobrych wieści. Miała na sobie czerwoną spódnice i białą koszule. Żakiet zostawiła u siebie. Jak zwykle jego osobistej sekretarki nie było przed jego biurem . Niedosłyszalnie zapukała, wchodząc do środka. Rozmawiał, przez telefon, ale gestem ręki kazał, jej zostać. Brunetka weszła, do środka zamykając, za sobą szklane drzwi. Usiadła, na jego skórzanej sofie totalnie się wyłączając. Nie docierała do niej przeprowadzona rozmowa.
- Chcą jak najszybciej podpisać umowę.- powiedział, gdy skończył.
- To zły pomysł.-musiała powiedzieć mu to delikatnie- Ona powoli upada.  Nie moją dużych zysków.
Podoła mu dokumenty, których nie powinna mieć , a jednak weszła w ich posiadanie.
Zaskoczony ciemnowłosy usiadł przy niej. Dokładnie im się przyglądając.
-Skąd je masz?- spytał nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
- To nie istotne.-jej głos był spokojny, ale obawiała się, że może komuś o nich powiedzieć- Liczą się fakty i to, że moją prace tutaj skończyłam.
Może u Wayne skończyła, ale miejscowe władze liczą na nią. Jednak musi wracać do domu. Helena ponownie włożyła maskę. Ted ją pilnuje, a Olli się wścieka. Wyjechała bez słowa. Jej tata i siostra się martwią.
- Naprawdę chcesz wracać? - spytał odkładając papiery- Gotham cie potrzebuje.
- Tak jak Starling City. - ona też ich polubiła, ale ma własne życie- Twoje miasto ma stróżów, których nie trzeba pilnować.
Szatyn z zaciekawieniem uniósł jedną brew.
- Po mimo tego. Nie mamy osoby, która postawi się tym zbiorą.-powiedział wiedząc, że ta rozmowa prowadzi donikąd.
Córka Kapitana policji nienawidzi jak ludzie grają tą kartą. Ona jest jedna, a są dwa miasta. Na dodatek wciąż przychodzą do niej dziwne wiadomości.
- Bruce...-powiedziała podchodząc do okna.
- Ok. Choć podwiozę cię do sądu.- oboje wiedzieli do czego doprowadziła by dalsza rozmowa.
***
To był dla Laurel ciężki dzień. Firma jej przyjaciela. Rozprawy. Ledwie wiązała koniec z końcem. Codziennie musiała czytać po kilka akt. Szukać luk i przygotować sobie linie ataku. Władze miasta dały jej status prokuratora. Jeszcze musiała znaleźć brudne interesy firmy. Co już jej się udało. Jeden obowiązek z głowy.
Nie poszła dziś z Dickiem do garażu popracować nad motorem. Gdy wróciła do rezydencji. Była już noc. Domownicy byli tak mili i zaczekali na nią z kolacja. Po, której ona od razu oddała się do pokoju by położyć się spać. W cały domu szybko zapanowała cisza tylko zegar nie pozwalał jej zasnąć. Przewracała się z boku na bok. Przyciskała poduszkę do uszu, ale nic nie działało. Po cichutku wstała z łóżku prezentując w całej okazałości swoją piżamę. Zielone, damskie bokserki oraz zieloną bluzkę z krótkim rękawkiem, na której znajdowała się strzała. Wzięła swój telefon z szafki nocnej i wyszła na korytarz.
,,Czemu ten głupi zagra musi znajdować się tak blisko mojego pokoju."- pomyślała.
Słysząc czyjeś kroki jej instynkt kazał,  jej schować się i tak zrobiłam. Mając na oku zegar. Z cienia korytarza wyłonił się Alfred z latarką. Przestawił wskazówki przez co zegar zaczął głośniej chodzić. Po czym zniknął w najbliższym Pokoju. Laurel wyszła z ukrycia, w momencie kiedy usłyszała, melodie pianina, gdy ono ucichły, wskazówki wróciły na swoje miejsce. Z pokoju nie emanowało żadne światło. Zaciekawiona weszła do pokoju, w który nikogo nie było. Podeszła do pianina, które było całe ukorzone. Tylko na kilku klawiszach nie było kurzy.  Nacisnęła je, a wtedy ściana przy nim się odsunęła i ukazała winda. Weszła do niej z szybko bijącym sercem. Nic nie ruszają, pojechała w dół. Ktoś musi ją na oliwić.
Znalazła się w skalnej grocie. W niektórych wgłębieniach znajdowały się pochodnie. Chciała zawrócić, ale nie miała jak. Winda już pojechała do góry. Chcąc nie chcąc poszła przed siebie. Słysząc czyjeś głosy. W końcu doszła do oświetlonego pokoju, który okazał się hangarem. Nagle poczuła zapach chloroformu. Jej słuch ostatnio jakimś trafem bardziej się wyostrzył i zaczęła słyszeć skradających się ludzi. Instynktowne odwróciła się i uderzyła szybko z nadgarstka, ale ktoś inny podszedł do niej od tyłu przystawiając jej do ust i nosa chusteczkę. Chciała się szamotać, ale wiedziała, że to tylko przyśpieszy działanie. Powoli jej umysł stawał się przyćmiony, a obraz rozmazywać.

,,Czemu każdy milioner jakiego znam, musi mieć alter ego"- to była ostatnia rzecz jaka przyszła jej na myśl prze straceniem świadomości.

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 19

,,Co­kol­wiek za­mie­rzasz zro­bić, o czym­kolwiek marzysz, zacznij działać. Śmiałość za­wiera w so­bie ge­niusz, siłę i magię.''
Johann Wolfgang Goethe

Następnego już dnia Laurel siedziała, w swoim biurze przeglądając, wydatki firmy. Vidia od czasu do czasu przychodziła, przynosząc nowe segregatory.  Jej gabinet był o wiele większy od tego jaki miała w Starling City.
Stało, w nim szklane biurko, na którym znajdował się laptop i taca z szklankami i wodą.
Podłoga była szara, a ściana za miejscem jej pracy była jasno granatowe. Laurel wstała, od biurka i podeszła do okna, które było jej zewnętrzną  ścianą. Widziała z niego całe miasto.
Dzwoniła, wczoraj do domu, ale nikt nie odbierał. Martwiła się, bo wiedziała, że Helena ma czasem głupie pomysły.
-Można? -spytał Dick lekko uchylając drzwi.
-Jasne.-co innego mogła powiedzieć ,,synowi" jej pracodawcy.
Chłopak wszedł, podchodząc do niej. Miał na sobie jeans, biały t-shirt i czarną skórzaną kurtkę.
-Obserwując, tak miasto można w nim dostrzec, to czego nie chcemy widzieć.-powiedział po krótkiej ciszy.
-Podobnie jest, gdy patrzymy w lustrze.- coś na ten temat wiedziała-Czasami widzimy w nim obcą nam osobę.
Ich spojrzenia się spotkały na krótką chwili.  Może zrozumiał o co jej chodziło?
 Laurel dusiła się dzisiaj w swoich ubraniach. Przez szpilki na piętach powoli robiły się otarcia. Czarna, skórzana spódnica przyklejała jej się do ciała . Tylko czarna bluzka z cienkiego materiału pozwalała jej swobodnie oddychać. Przy dekolcie miała koronkę.
-Zabieram cię stąd.-Rzekł uśmiechając się od ucha do ucha.
Spojrzała na niego wymownie.  W ręce wciąż trzymała dokumenty.
-Oj weź nie mów, że nie chcesz naszego sądu zobaczyć.-powiedział podchodząc do jej biurka.
Wziął z niego jej torebkę i żakiet, który powiesiła na oparciu krzesła.
-Co nabroiłeś? -spytała wychodząc za nim, bo wiedziała, że i tak by ją z gabinetu wyciągnął.
-Nic przysięgam.-podniósł ręce w geście obronnym -Bruce kazał mi cię stąd zabrać. Wszyscy mieli przerwę tylko nie ty.
,,Dziwne" -pomyślała. Wielu chciałoby żeby jak najszybciej skończyła swoją pracę.
Przed firmą czekało na nich srebrne auto z kierowcą. Przynajmniej nie limuzyna. Oboje siedli  z tyłu. Głuchą ciszą zapełniała tylko muzyka lecąca z radia.
                                                                            ***
                  Sąd w Gotham na pierwszy rzut oka wydawał się większy niż w Starling City. Było w nim dziś bardzo tłoczno. Prasa stała przed budynkiem, którym pilnoała  policja. W środku było o wiele więcej funkcjonariuszy. 
-Nie spodziewałem się dziś tutaj takiej dużej ilości ludzi.-wyznał nieco zmieszany chłopak. 
-Widocznie sądzą kogoś, który do tej pory uważał się za bezkarnego.-powiedziała przyglądając się uważnie ludziom jak i samemu wnętrzu. 

Na środku korytarza stał wysoki posąg bogini Temidy, która trzymała wagę i miała zasłonięte oczy. Posąg był lekko pozłacany.  Przed wejściem do sądu jak w każdym stał wykrywacz metalu.  Policja dodatkowo przeszukiwała dziś wszystkie wchodzące i wychodzące osoby. 
-Mamy coś stąd wziąć czy to tylko wycieczka?- spytała przyglądając się całemu zamieszaniu. 
-Miała być wycieczka z domieszką odbioru przesyłki.- w jego  głosie dało się wyczuć nutkę zdenerwowania- Chodźmy. 
                    Powoli zaczęli przeciskać się między ludźmi. Po obu stronach korytarza znajdowały się sale sądowe. Przed każdą stali dwaj policjanci. 
,,Chcą kogoś zmylić''- od razu nasunęło się to brunetce na myśl.  Chłopak odtworzył, przed nią jedne z drzwi pokazując przy okazji dowód dwóm mężczyzną, którzy zagrodzili im drogę. 
-Poproszę jeszcze pani.-powiedział, jeden z nich  wyciągając do niej rękę.
Laurel pośpiesznie wyciągnęła swój podając mu. Przynajmniej wypełniali swoje obowiązki prawidłowa, zamiast się obijać. 
-Możecie wejść.-jego ton  głosu się zmienił, był bardziej poddenerwowany- Pani dowód oddamy za chwilę. 
Laurel uniosła, lekko brwi do góry, ale nic nie powiedziała, tylko grzecznie weszła do środka. Pomieszczenie było małe, ale przytulnie. Ściany były pokryte pomarańczową śniącą boazerią. Przy ścianie stało małe biurko, a za nim w bezpiecznej odległości kwiatek. 
-Jak zwykle go nie ma-poskarżył się Dick- No cóż musimy na niego poczekać. Przepraszam. 
              Miała właśnie powiedzieć mu, że nic się nie stało, ale rozległ się dźwięk wystrzałów. Automatycznie kucnęli, spoglądając na siebie. Nastała cisza grozy. Żadne dźwięki nie dochodziły zewnątrz. Serce brunetki biło szybciej. 
-Zostań tu.-powiedział wstając- Pójdę sprawdzić co się dzieje. 
Nim zdążyła zaprotestować chłopak wyszedł. Mało jej było zamieszania w Starling City. Tutaj miała odpocząć od tego wszystkiego. 
Mijały minuty, a ciemnowłosy nie wracał. Powoli dochodziły do niej przerażone krzyki innych. Miotała się. Nie wiedziała czy wyjść czy nie. Jednak po chwili namysłu lekko się wyprostowała podchodząc do drzwi. 
 ,,Raz kozi śmierć''- pomyślała naciskając klamkę. Nie otworzyła drzwi na oścież, wiedziała, że gdyby tak zrobiła mogłaby od razu dostać kulkę. Uchyliła je lekko i od razu natrafiła na ciało policjanta, który poprosił ją o dowód. 
            Leżał, w własnej kałuży krwi. Jego spojrzenie było dalekie, a twarz traciła zdrowy odcień. Z ust i ucha płynęła mu krew. Nachyliła się nad nim by,, pożyczyć'' od niego broń, ale ktoś inny już tą zrobił, gdy tak nad nim kucała. Poczuła niemiły oddech za swoimi plecami. 
-No panienko odwracamy się.-powiedział ochrypnięty głos. 
Laurel zrobiła to kazał tylko zbyt szybko dla niego. Dostał pięścią w nos. Przez co się zatoczył trochę do tyłu. Córka kapitana policji wolała nie tracić czasu. Wykrzywiła mu rękę jak pokazał jej to  Ted. Zwijając się z bólu upuścił nóż. Popchała go na ścianę. Ledwie się jednego pozbyło, a już w jej stronę leciał kolejny.
Przerzuciła, go sobie przez ramię dzięki czemu wylądował, na  tym pierwszym, który powoli się podnosił.
             Nie rozumiała, ich zamiast uciekać, woleli atakować niewinne osoby.Przecież na tym nic nie zyskają , wręcz przeciwnie dostaną kilka dodatkowych lat.
-Koniec zabawy.-usłyszała znajomy głos, który pociągnął ją w stronę wyjścia awaryjnego.
Dinah  udała smutną minę. Mieli już wyjść, gdy drzwi otworzyły się przed nimi,a stanęli w nich dwóch dryblasów.
Dick bez słowa rzucił się na jednego,a Laurel pomogła mu z  drugim.Zablokowała, jego rękę i bark kąpiąc go kilka razy  brzuch. Upadł z jękiem na podłogę.
-Nieźle.-skwitował Dick.
-Zabrać mi ich stąd.-usłyszeli za sobą głos.
                                                                             ***
            Radiowóz policyjny zatrzymał się przed posiadłością Wayna. Dwóch policjantów eskortowało ich bezpiecznie do domu. Na kamiennych schodach czekał już na nich Bruce z wysokim , dobrze zbudowanym przyjacielem w  okular.
-Macie się jutro zgłosić na komisariat.-powiedział funkcjonariusz odjeżdżając.
W sądzie została Laurel torebka i żakiet,ale mniejsza o to. Kobieta wciąż miała na policzkach lekkie rumieńce.
-Przepraszam, że była pani narażona na niebezpieczeństwo.-powiedział milioner, gdy szli po schodach.
-Nic się nie stało. W domu ciągle jestem na coś narażona i nikt nie przeprasza.-nie mogła pozwolić by miał poczucie winny.
-Panno Lance.-rzekł dość oficjalnie- Mam przyjemność pani przedstawić mojego przyjaciele  z Metropolis Clarka Kenta. Clark to jest Dinah Lance.
-Miło mi poznać.-powiedziała ściskając jego dłoń.
-Mnie  również.-co innego mógł powiedzieć.
Laurel cały czas czuła na sobie jego zaciekawione spojrzenie,a i Dick ekscytował się wydarzeniami dzisiejszego dnia. Może być tutaj zabawniej niż myślała.