wtorek, 23 sierpnia 2016

Rozdział 41 ,,Pomoc czy pożegnanie?''

 ,,Poświęce­nie jest ofiarą dob­re­go dla lepszego''.

Jan Fedorowicz




               W tej chwili świat dla Laurel stał się rozmazany. Poczuła tylko jak ktoś chwyta ją za ramie i gdzieś prowadzi. Z trudem rozpoznała, że to Ted. Przeczucie też jej tak mówiło, więc pozwoliła sobie pomóc dobrze wiedząc, że to może być ktokolwiek o tej samej karnacji, fryzurze i postawie. Wiedziała też, że gdyby chciał jej coś zrobić miałaby jeszcze trochę siły, by  lekko go osłabić i uciec. Po drugie Bruce cały czas ma na nią oko i nie jest nim Dick. Zapewne nie umknął jemu jej znowu atak ponaddźwiękowego krzyku.
              Oboje oddalili się od całego zajścia. Kilka osób, które usłyszało dziwny dźwięk zadzwoniło po policję i z daleka obserwowali całe zajście. Tak zwani gapi. Ted pomógł, Laurel usiąść na krawężniku, chciał ją zabrać od razu do siłowni, ale wiedział, że będzie musiała złożyć zeznania policji, których syreny już słyszał, ale nie mogli jej zobaczyć w takim stanie.  Była blada jak kreda. Kręciła delikatnie głową, a jej źrenicy były powiększone, z nosa płynęły stróżki krwi. Pomyśleliby,że  coś wzięła, a on ją widział jeszcze chwilę temu i wszystko było w porządku. Wyglądała normalnie. Nie widząc jak może jej pomóc wyciągnął jej telefon z kieszeni i zadzwonił do jedynej osoby, która w tej sytuacji mogła im pomóc.
***

           Szatynka doszła do siebie w pełni kilka metrów przed swoim mieszkaniem. Zaczęła normalnie kontaktować. Jej skóra przybrała zdrowy odcień, a z nosa przestała płynąć jej krew. Na szczęście nie wymagało to konsultacji z lekarzem udało jej się też ominąć rozmowę z policją. Wszystko to dzięki Tedowi, któremu na szczęście udało się dodzwonić do Kapitana Lance i wyjaśnić wszystko na czas. On postara się uciszyć motocyklistów, ale to tylko kwestia czasu. Bardziej opłaca im się iść na kompromis niż brnąć w prawdziwą wersję, w końcu ludzie zeszli się dopiero kiedy usłyszeli hałas, a Laurel już wtedy tam nie było. Ted zabrał szatynkę do swojej siłowni i ułożył na materacach gdzie chwilę sobie pod ścianą posiedziała i nie moknęły jej ubrania na śniegu. W między czasie ciemnowłosy przebrał się ze spoconego podkoszulka na czystą koszulę w czerwono-niebiesko kratkę.          
           Pomógł też Laurel ściągnąć kurtkę w pomieszczeniu, w którym się znajdowali było bardo gorąco i na  czole szatynki  pojawiły się małe krople potu i niestety w czasie udzielania pomocy dostrzegł małą bliznę na jej szyi nie widoczną z daleka.  Usiadł obok niej przy ścianie i czekał, aż w miarę dojdzie do siebie, by mógł ją zaprowadzić do domu. Oczy wbił w sufit i zastanawiał się co w tej sytuacji ma  zrobić. W duchu przeklinał siebie, że pozwolił sobie się do niej tak zbliżyć.
***
         Następnego dnia Laurel obudziła się u siebie  w domu na sofie w salonie. Pamiętała jak przez mgłę znalazła się w domu. Podniosła się z pozycji leżącej i od razu napotkała spojrzenie Olivera, który siedział na przeciw niej  na fotelu. W zielonej bluzie z kapturem i ciemnych spodniach.
,,Świetnie''.- pomyślała zastanawiając się jak przebiegnie ta rozmowa biorąc pod uwagę wydarzenia z poprzedniej nocy.
- Część.-Powiedział nie odrywając od niej wzroku.
Laurel przeciągnęła się po nocy i  spojrzała na swoją piżamę. Szare spodenki w biało różowe gwiazdki i biała podkoszulka na ramiączkach.
- Hej. - Odrzekła oschle zdając sobie sprawę, że po wczorajszym ochrypła. - W czymś mogę ci pomóc?
-,,Na przykład w znalezieniu drogi do drzwi''.- Dodała już w myślach obserwując jego reakcję.
Z  tego co zauważyła Helena i Dick hałasowali w kuchni szykując śniadanie. Przynajmniej mają utrudnione podsłuchiwanie.
- Przepraszam.- Zwrócił się znowu do niej po chwili ciszy. - Przepraszam, że wczoraj znowu się nie pojawiłem kiedy mnie potrzebowałaś i, że przeszukałem Twój komputer.
        Od dawna przeprosiny Olivera nic dla niej nie znaczyły były to tylko puste słowa, bo nie potrafił nie popełniać tego samego błędu. Szatynka cały czas myślała, a blond włosy zacisnął wargę czekając na jej reakcje, ale ona tylko się mu przyglądała.
- Po pros...Po prostu nie radzimy sobie z jedną sprawą i pomyślałem, że w twoim komputerze znajdziemy odpowiedź. - Laurel podniosła jedną brew lekko zirytowana. - W pierwszej chwili może wydawać się to dziwne.  Nie chciała...Nie chciałabyś nam pomóc?
          Kobieta przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami dokładnie przypominając sobie ostatnie dni i to nad czym pracowała w firmie Queena i nagle wszystko  dla niej  stało się jasne.
- To wyjątkowy dzień Oliver Queen przyznał się do błędu. - W drzwiach salonu stanął John z kawą w ręku.
Ubrany w czarny t-shirt, skórzaną kurtkę i jeansy. Blondyn spojrzał na niego z urazą, a on tylko wzruszył ramionami.
Ostatecznie Laurel zgodziła się im pomóc i przyjść do ich kryjówki w nocy omówić wszystko  i też wyjaśnić parę spraw.  Zbyt dobrze znała Olivera by nie zauważyć,że nie chce mówić szczerze przy tylu osobach.
Już z łagodniejszą miną poszła ich odprowadzić do drzwi. Chwilę po tym jak zamknęła drzwi w korytarzu pojawili się jej współlokatorzy. Już ubrani i gotowi do pracy. Pokręciła, z niedowierzaniem głową  i wyminęła, ich   uśmiechając się,  pod nosem.
       W jej pokoju panował półmrok i było najchłodniej w całym mieszkaniu. Kobiecie odpowiadał taki stan rzeczy. Nawet półmrok lepiej pasował do jej niebieskich ścian i szarej pościeli niż słońce. Spoglądając na łóżko dostrzegła list, którego wcześniej nie widziała. List był zaadresowany do niej. Otworzyła kopertę i wyjęła kartkę, ale jeszcze coś w niej ciążyło. Najpierw jednak postanowiła przeczytać list. Rozpoznała pismo, które należało do Teda. I z każdą kolejną linijką czuła się gorzej. Łzy płynęły jej po policzkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz